spotkałem pana który udaje ptaka.
dziś to jeden z tych dni gdy zdarzy się bardzo dużo albo kompletnie nic. tak myślałem stojąc na grodzkiej przed sklepem dla metali i myślałem zresztą wiele a teraz spójrz, nic z tego nie mam.
miałem przygotowane już struktury, forme. wystarczyło jedynie wypełnić je prawdą.
jajko kolumba. nie idz tam bo tam sie kończy świat i spadniesz. buk był przewrotny stwarzając istnienie. dlaczego większość ludzi biega w kółko panikując a tylko jeden umie zapalić światło?
i szedł jamnik. jamnik za jamnikiem jak w egipskim śnie. jamniki mają w sobie ogień. ogień wode powietrze i ziemie. to psy łączące w sobie wszystko. jamnik to arche.
szedłem dalej i dalej. jest historia o wykładowcy co sypie duze kamienie,małe, żwir, piasek i chyba na końcu leje piwo w ten pojemnik. i to dowodzi tym czegoś, ta historia ma swój własny morał ale morał na dziś jest taki że gdy w ciasne prowincjonalne miasteczko, położone na obrzeżach cesarstwa austriaków i nazi węgrów, wpakujesz samochody, starców, kobiety, dzieci, mężów ,wózki, mędrców, psy i gołębie to na koniec jeszcze przepłynie przez to ostre koło gdzies między tym wszystkim naraz. tłum symultaniczny. nasłoneczniona katastrofa demograficzna. turystyka totalna, sobotnie mieszczaństwo spacerowe.
w tłum symultaniczny wdał sie elpatron. el patron ma miliard lat śpi w lochach pod nową hutą żywi się czarnoziemem i budzi się w słoneczne soboty by robić to co robi.
lśnienie jego piast jest niepojęte. el patron jest niczym pan samochodzik. rama ze śmietnika ale piasty NJS.
tak naprawde nic sie nie stało. papierosy się skończyły, a nie dlatego buk dał izraelitom przykazania że pili oni i palili. wszelkie formy zaklinania deszczu to strata czasu.
z rynku pojechaliśmy na boja gdzie omówiliśmy pewne kwestie związane z kościołem papieżem afryką i sylvią saint. boj ostatnio jest teatrem naprawde dziwnych okoliczności. wpierw mosad napisał zdrajca na popiersiu lekarza a potem przyszedł hamas i to zmazał.
potem przyszedł DUCE J i poszliśmy z boja robić stójki na rynku zgodnie z planem Jarka by tak czynić, planem tytułowym. wpierw nas było trzech potem czterech a potem niepoliczalna ilość.
i tak by w siedmiu osiągnąc apogeum liczebności. nikt się nigdy nie spytał co my tu robimy
i owszem zrobiliśmy stójki.
a potem wiosna przyszła.a potem wszyscy pojechali do sklepu a mi sie sklepy kojarzą z wódką, o wiele bardziej niż banki, kościoły czy też wiosna sama w sobie.
a potem poprostu nic nie było.siadlem przy stole i zająłem sie kwestią kawy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz