czwartek, 28 listopada 2013

Darmowy kontent metaficzny

Katolicyzm to takie intelektualne BDSM. Krępujesz sobie rozum a rozkosz którą przy tym odczuwasz bierzesz za boską. Mówi się że BDSM to rodzaj odrębnej orientacji seksualnej. Może więc to jest jakaś szansa dla  ostrokołowca na ucieczkę z tęczowego gej pokładu ostrego koła? Tym bardziej że krakowskie PRESSJE które na co dzień myślą poważnie o cudach Eucharystii - udostępniły za darmo tekę o mesjanizmie! Wiadomo czego się spodziewać. Ani słowa o ostrym kole. Ale dobrze wiemy że czasem najbardziej chodzi właśnie o to czego nie ma.



piątek, 22 listopada 2013

Finger fixed gear

Pamiętasz Finger Boardy? To te deskorolki na których jeździ się palcami.



Gdy pęka  bańka nadchmuchana pustymi kaloriami ostrokołowego hajpu warto by  znaleźć sobie bezpieczną niszę. Co powiesz na finger fixa? Tak, dokładnie. To jest to o czym myślisz.


 Właśnie testujemy  w redakcji jeden egzemplarz takiego cuda. Specyfikacja następująca 


rama - Pinarello TT dla Induraina, karbon
korby - Campagnolo PISTA
koła - dyski Campagnolo
gumy - Continental Olimpic
no i miły akcent - siodełka Selle Italia


   Oczywiście - tak jak w ostrym kole dziesięć lat temu możesz wyrwać świetny sprzęt do finger fixa za śmieszne pieniądze. Jest też minus. Podobnie jak w Polsce dekadę temu trudno było kupić w sklepie piastę do ostrego tak dziś desperacko i bezskutecznie  szukam rajzera z fajnym gięciem do mojego finger fixa. Rynek dopiero się kształtuje i trzeba poczekać na dobrze zaopatrzone sklepy. Alternatywnie - druk 3D zdaje się być potencjalną kopalnią customowych części. 

I na koniec. O ile długotrwała jazda na ostrym kole może prowadzić do takich sytuacji:


natomiast najgorsze co cię może spotkać gdy naprawdę ostro przesadzisz z finger fixem to to:


Na koniec wrzucam jeszcze zdjęcie ze szprychówką i łatkami by dać pojęcie o skali. Jaram się. Szczególnie teraz, w Krakowie - dzięki finger fixowi będę mógł spełnić postulat fixed all day bez jednoczesnego zażywania waporyzowanych kaloszy. Jest moc!



środa, 20 listopada 2013

Ostrokołowe Ghost Town

Gdy odkryto gdzieś żyłę złota natychmiast zjawiali się poszukiwacze. Zakładano miasteczko, stawiano wielofunkcyjny taktyczny dom rozrywki i ewentualnie kaplicę. Miasto żyło przez chwilę aż płomień podsycany złotem się kończył. Złoża zostały wyeksploatowane i tak szybko jak powstało tak szybko zwijało się. Zostały do dziś stojące miasta duchów. 

Osady  awanturniczo-przygodowe zbudowane na prawie miejskim które brzmiało - live fast die young.  Z dzisiejszego punktu widzenia ciekawe jest to że poszukiwaniem złota zajmowali się wówczas głównie hipsterzy:



Przypomniało mi się to wszystko gdy idąc po chodniku zobaczyłem to:



Rower stał oparty o przystanek. Nikogo wokół nie było. Wyglądał na porzucony. To że obok był sklep monopolowy stanowiło pewną wskazówkę. Jeżeli przyjrzysz się dostrzeżesz brak hamulców i zwykłe platformy bez pasków/klików. Czy właściciel leżał gdzieś dalej wykatapultowany przy próbie hamowania?


A może  ktoś nie trafił w zajawkę



Zdarzało się to już. Szczerze mówiąc to na tak skonfigurowanym rowerze łatwo stwierdzić że ostre koło to coś nie dla ludzi. I tak właśnie jest. To wszystko to jedynie przypuszczenia. Nie zaczekałem na właściciela, nie odbyłem duczpasterskiej rozmowy, nie udzieliłem dobrych rad. Poszedłem dalej myśląc o tym rowerze jak o porzuconej górniczej osadzie. Oto kilka lat temu odkryto złoża hajpu. Znów zjawili się hipsterzy i sklecili na szybko swoje budy ze swiftów i czepeli.


 Kilka lat trwała intensywna eksploatacja aż temat się wyczerpał. Zostały rowery porzucone na ulicach. Tak, to nieco postapokaliptyczna wizja. Ale siedzę w Krakowie i oddycham powietrzem które mogłoby być rekwizytem w filmie.  W opowieści o ponurej przyszłości na planecie zniszczonej przez ludzi. W takiej sytuacji umysł  naturalnie dryfuje ku epickim wizjom końca.

środa, 13 listopada 2013

Prelekcje z mesjanizmu ostrokołowego

Zjarano tęczę w Warszawie. Winna bycia symbolem LGBT.  Odezwali więc się jacyś Rodzimowiercy (których na szczęście i tak nikt nie słyszy) że tęcza to prastary symbol czegoś tam i należy do nich. Bo Tęcza jest rodzimowierczym symbolem drogi od Jawi do Prawi . I teraz jeszcze czekam na oficjalną konferencję prasową UCI i zastrzeżenie tego symbolu dla mistrzów świata na szosie czy torze. Czy w błocie. Albo połączyć to wszystko. Uzyskamy multiseksualny rodzimowierczy oddział zawodowych kolarzy. W błocie. A nazwiemy go  KS Tęcza. I łubudubu łubudubu niech nam żyje. Powiadam.


Habemus Prezes!

W związku ze świętem jakie ostatnio obchodziliśmy pojawiło się kilka kwestii. Takich ściśle związanych z ostrokołowym mesjanizmem. Co jakiś czas będziesz mógł tu znaleźć krótkie notki na ten temat. Na przykład takie:

 Kiedyś szukałem dobrego miejsca z którego można by spojrzeć na historię Polski i zobaczyć w niej sens. Wybór na rynku idei był mniej więcej taki jak wybór między PIS a PO. Dwa masowo produkowane światopoglądy dla standaryzowanego odbiorcy. Czyli opcja pierwsza - tylko pod tym krzyżem my ordynansi Maryi itd.  Druga  to pogoń za zmyśloną Europą, kosmopolityzm. Jednym słowem - Droga Leminga.

To było wtedy jak wybór pomiędzy Szosą a MTB. Wybrałem Ostre Koło.


wtorek, 12 listopada 2013

Rapha vs. Biały Jeleń

Mógłbym powiedzieć że mydło Biały Jeleń od Rapha Soap różni się dokładnie tym czym woda od Wody Święconej.  Czyli mocnym ładunkiem hajpu. W rzeczywitości jest trochę inaczej. Zwykła woda jest czysta a woda święcona często śmierdzi. Potwierdzone info. 

Nasze polskie szare mydła i wycackane mydełko Raphy łączy fakt że to mydła potasowe, a nie sodowe tak jak te wszystkie zalegające tonami w sklepach Luksje. Więc baza jest ta sama. Porównajmy to do makaronu bo to rowerowe esperanto. Polskie szare mydło to makaron posypany cukrem. Mydło Raphy to śródziemnomorski talerz penne pachnący ziołami, oliwą z oliwek i czosnkiem. To i to - to makaron. Jedno i drugie odróżnisz od ziemniaków na pierwszy rzut oka ( ziemniaki to zwykłe mydła sodowe). W obu dostrzeżesz podobieństwo, makaronowatość. Ale to mydło Raphy stoi bliżej stwórcy, jest aniołem z wyższej sefiry zasiadający w blasku Najwyższego. Proste?



I tu trzeba zauważyć że mamy swoje własne tradycje robienia szumu wokół mydła, tradycje do których można i należy się odwołać. Takie oto mydło znane z swej dobroci



Więc teraz logicznym następstwem będzie pojawienie się podróbek Rapha Soap na allegro. Stempel'em all Jeleń i jedziemy. Zresztą o czym ja mówię. To super angielskie mydło jest przecież robione w fabryce Szarego Jelenia. Potwierdzone info.

A na koniec mam dla was niespodziankę. Nagrałem krótki materiał video o Rapha Soap, zapraszam więc do obejrzenia, mam nadzieję że pozwoli to zrozumieć w czym tkwi prawdziwa magia i moc kosmetyków Raphy. 

Rapha Soap - videorecenzja.


niedziela, 10 listopada 2013

Rapha Soap - recenzja

Jeżeli chce się zobaczyć cały świat nie trzeba koniecznie odbyć długiej podróży. Wystarczy wejść na bardzo wysoką górę. Od zawsze ludzie udawali się na samotne wędrówki w niedostępne szczyty by spotkać tam bóstwa. Celebryci wszelkich mitologii upodobali sobie te elitarne podniebne kluby z naturalną selekcją na bramce. Olimp, góra Karmel, Black Hills. 



Stąd też może płynąć metafizyka długich epickich podjazdów. Nieświadomie widok peletonu wjeżdżającego w rozrzedzonym powietrzu na szczyt może wywoływać w nas skojarzenie z natchnionymi wieszczami w milczącej procesji wspinającymi się na spotkanie z bezimiennym bóstwem gdzieś w Himalajach.




I tak krok po kroku, od skojarzenia do skojarzenia aż do kostki mydła. Rapha Soap - mydło marsylskie z kompozycją ziół z Mont Ventoux. Morderczej Góry.


Tom Simpson
1937, Easington - 1967, Mont Ventoux

Simpson na rauszu, pokrzepiony alkoholem i amfetaminą niczym postmodernistyczny szaman na swoim ostatnim rave'ie. Wyzionął ducha cisnąwszy podjazd. Co to był za bal. Jak może wyglądać człowiek na amfie zapitej wódą jadący w wielkim wyścigu pod wielką górę? Dokładnie tak:


Więc zioła z Mont Ventoux jak Maki na Monte Cassino. Zamiast rosy piły lubrykanty Campagnolo, pot kolarzy i chłonęły pranę którą wypromieniowały mięśnie herosów. A teraz ktoś zrobił z tego mydło. Mydło jak z Vernichtungslager. Mydło po które schylają się kolarze amatorzy z KS Stodoła.  Mydło tak naładowane sensami, tropami. Tak bardzo że nie wiedziałem co z nim zrobić gdy otworzyłem paczkę od Raphy. Przecież to niemal relikwia. Nie mam jednak zbyt dużego doświadczenia z relikwiami. 

Włożyłem więc ten piękny pachnący pakuneczek do  biblioteczki w której gromadzę dzieła okultystyczne wszelkich epok. I tak za każdym razem gdy otwierałem szafkę by sięgnąć po tę czy tamtą starą księgę uderzała mnie tajemnicza ziołowa woń. A węch to starożytny zmysł, skojarzony z najbardziej prymitywnymi formami życia. Receptory węchowe podpięte są do takich części mózgu które nawet nie zdają sobie sprawy że gdzieś tam, daleko w górze istnieje jakieś Ja.  I w tym kontekście mydło Raphy spełniało się świetnie - przez dwa lata drażniąc moją ambicję. Aż przeprowadziłem się i zniknęła zamykana biblioteczka. 

I wtedy - o wszyscy bogowie peletonu! Postanowiłem rozerwać to fikuśne opakowanie. Czułem się w tamtym momencie jakbym otwierał stuletnią butelkę whiskey albo zapieczętowany grobowiec faraona. Ale musiałem sprawdzić co to mydło jest tak naprawdę warte. Bo mydło za 40 złotych musi coś sobą reprezentować. 


unboxing

Zawinięte było w papier stylizowany na  mapę okolic Mt. Ventoux. Ma to w sobie coś z prastarej francuskiej tradycji sprzedaży ryby zawiniętej w gazety. Pierwsze wrażenie - zapach szarego mydła. No nie tym pachniała biblioteczka przez ostatnie dwa lata. Zaskoczenie. Krótkie dochodzenie i już wiem że to dobrze. Bo nasze szare mydło to bliski krewny mydła marsylskiego. Że wszystko jest w porządku, że jest to bardzo dobre klasyczne mydło. W porządku. Są więc stare dobre mydła. Eleganckie i lekko staroświeckie w tym najlepszym tego słowa znaczeniu. Ponadczasowe. Tak samo jak są piękne stalowe ramy i niskie koła na szytki. Zrozumiałem. Podoba mi się to. Przyjąłem. W dobie kolorowych fikuśnych tubek pełnych żeli do mycia twarzy z inteligentnymi nanocząsteczkami  to mydło jest jak brzytwa, klasyczne golenie i praca rąk.

Nadszedł więc w końcu czas na field test. Umyłem twarz i stwierdzam - to najlepsze mydło jakiego kiedykolwiek używałem. Ładnie się pieni, piekielnie szczypie w oczy i skóra je lubi. Używam go od niedawna więc trudno mi powiedzieć na jak długo wystarczy taka kostka. Internet jednak pełen jest ludzi piejących z zachwytu nad jego długotrwałością .  To wszystko skłania mnie do stwierdzenia że jednak wydanie 10 euro na niedużą kostkę jest świetnym interesem. Zadziwiające ale tak właśnie jest. Pamiętajcie o tym gdy będziecie szukać wyjątkowego  prezentu dla rowerzysty. 


sobota, 9 listopada 2013

Na ostro ale z wąsami - Movember

I tak nadszedł Movember - ten wyjątkowy czas w roku gdy bezkarnie można sobie doprawić wąsy.  Wąsy hipsterskie? O nie tym razem. Te dorodne moustache  mają wymiar charytatywny. Są częścią ogólnoświatowej akcji - zwracają uwagę na problem męskiego zdrowia, głównie na nowotwory i męski mental health.



Co do problemów z prostatą to wiadomo że syty masaż gruczołu krokowego może mieć zbawienne działanie profilaktyczne. Kolarze często sobie pomagają, duch koleżeństwa jest tu naprawdę wspaniały. Dają zmiany na trudnych odcinkach, pożyczają dętki, doradzają w trudnych decyzjach np. wyborze sprzętu.



Może więc warto rozważyć rozszerzenie tej samopomocy o akcje w przysłowiowej stodole



Przyniosłoby to cenne korzyści zdrowotne - od tego jest Movember by o tym mówić głośno i bez skrępowania. W końcu gonimy Europę. Nie możemy dopuścić by zaściankowe polactwo nie pozwoliło nam urzeczywistnić cudownego snu z lookbooków Raphy. Wolisz mieć prostatę jak arbuz i użerać się z państwową służbą zdrowia czy może chcesz by dzień za dniem życie wyglądało jak filmik Raphy? Odpowiedź jest oczywista więc skończ jojczeć i jedź do stodoły.  Istnieje bogaty wybór lubrykantów Campagnolo - dla miłośników klasyki i niskich obręczy na szytki


 albo dla zwolenników najnowszych kolekcji włoskiej legendy i powiedzmy - kół ULTRA BORA


Teraz już naprawdę nie masz wymówki by nie zadbać o zdrowie swoje i swoich kolegów. A jeżeli cenisz sobie styl ponad wszystko - zawsze możesz schylić się po mydło Rapha.



 Tyle w temacie męskich nowotworów. Jak widzisz istnieje szereg możliwości - wystarczy jedynie wyjść Europie na przeciw. Jeżeli natomiast idzie o mental health  to temat nieco obszerniejszy na osobną notkę.


Napęd wyższego rzędu.

Wczoraj jechałem z tajną misją na ostrym kole. W zmieniających się światłach ulicznych widziałem przejścia nieoczywiste. Nie umiałbym teraz nawet opisać jak to szło, jakie pryncypia prowadziły mnie przez ruch uliczny tak że zawsze wychodziło na moje. Nie wiem jak to robiłem, samo się robiło. Jakbym wpadał w przejścia hiperprzestrzenne, słynne wormhole. Czy naprawdę w pewnych wyjątkowych momentach, pomiędzy światłem czerwonym a zielonym, po trawniczku i pod prąd - dokonywałem skoków przez czas i przestrzeń ? Czyżbym miał napęd wyższego rzędu, technologię potężniejszą niż zamknięci w blaszanych pudłach z poprzedniej epoki męczennicy godzin szczytu?

Popatrz na koncept owych przejść w czasie i przestrzeni które mają prowadzić skrótem, na krzywy ryj aż po skraj galaktyki.



no nie trzeba tru fixed rajdera by zobaczyć że sekretne przejście dziwnie przypomina piastę torową. Przypadek? Nie sądzę. 

  


 Auta które przez miasto suną po prostych liniach to pojazdy z poprzedniej epoki. Mogę się nimi rozkoszować w duchu retro vintage. Ale tylko tyle. Mogę słuchać winyli dla perwersji ale nie zabiorę na przełaje do lasu muzyki na przenośnym odtwarzaczu czarnych płyt. Wybiorę wiernego IPoda.


 Do podróży wybieram hiperprzestrzenne ostre koło, nieograniczone myśleniem urbanisty z lat 70. W ten sposób symbolicznie wyzwalam świat od karmicznego obciążenia polskiego socjalizmu. Przemierzając ulicę autami nieświadomie odtwarzamy jak igła w rowku winyla zamysł twórcy.  Rozbrzmiewa mantra betonowego buddy, pierwszego sekretarza oceanu świadomości.  Powtarzając słowa mędrca sprawiamy że jego usta w grobie się poruszają. Natomiast przecinając miasto na ostrym kole bałamucimy kwantową zupę otwierając dzrzwi do przyszłości jaka nie śniła się budownicznym socjalizmu. 



poniedziałek, 4 listopada 2013

Na tropie Tru Fixed Rajdera (TFR) - część I

Kilka dni temu pojawiło się pytanie, czy jeżdżąc z hamulcem w takich to a takich okolicznościach można myśleć o sobie jako tru fixed rajderze ( TFR ). Takie rozmowy oczywiście nie są prowadzone na poważnie. A przynajmniej nie otwarcie. Trochę tak samo jak gdy przychodzimy pożyczyć koło albo stówkę na wycieczkę wpizdu. Zagajmy rozmowę, trochę żartów i bezinteresownej ironii a potem dopiero dochodzimy do prawdziwego powodu wizyty. Tak samo rozmawiamy na fejsbuku o TFR. Niby wszyscy żartują w świetnych humorach. Jesteśmy tu głównie dla dobrej zabawy - zdajemy się mówić. Niczym uczestnicy jakiegoś durnego reality show. To jest taka konwencja. Nawet gdyby ktoś wstał (jeżeli na FB można "wstać") i krzyknął - Ja jeden jestem tru a reszta to lamusy - i tak dostałby lajki bo przecież nie mógł tego mówić "na poważnie". Jak coś takiego można mówić na poważnie, to musi być ironia, gra szpiegowska, ja wiem że wy wy wiecie itd. Oczka puszczane z taką kadencją że efekt stroboskopowy odpala ataki epilepsji u co wrażliwszych zawodników.


A mnie interesuje to istnienie tego prawdziwego. Kim by był? Czy wiedziałby że jest prawdziwy? A może każdy z nas jest prawdziwy tylko wymaga przebudzenia?

Gdyby tak odwrócić na moment patrzenie - musiał być taki moment gdy ktoś po raz pierwszy dostrzegł nieprawdziwego  ostrokołowca.  Tak samo jak w biblijnej opowieści o gadającym wężu i pierwszych ludziach.  Był ten moment gdy zrozumieli że są nadzy. I już było po wszystkim. Utracili niewinność, zobaczyli samych siebie. Opowieść ta zawiera pewien uniwersalny schemat. Każdy człowiek ma taki moment, w wieku powiedzmy czterech - pięciu lat gdy spostrzega że jest nagi. Ostre koło jako globalny fenomen też miało taki moment gdy spostrzegło samo siebie albo inaczej - nagle pojawili się nadzy ludzie na rowerach.



Tak mi się myśli  że ten Świat Mody dla ostrego koła był jak Armia Czerwona która w pełni świadomości praw historii wkraczała do polskich dworków i pałaców. W starożytnych boazeriach i księgozbiorach gromadzonych od pokoleń Sowieci widzieli tylko coś co się świetnie w piecu pali i daje ciepło. Papier i drewno. Natomiast projektanci  i redaktorzy kolorowych magazynów gdy zobaczyli świat starych stalowych rowerów jedyne co widzieli to po prostu - akcesoria modowe nadające się do look booków i innych edytoriali.



I w ten sposób pewien świat zniknął. Wojna, gwałty, grabieże i reforma rolna zakończyły epokę ziemiaństwa polskiego, tego romantyzowanego w wyobrażeniach Polski Międzywojennej - świata luksusowych kobiet, honorowych oficerów, inteligentych kabaretów i szampana. Zniknęło, odeszło. Tak samo odszedł świat tru fixed rajderów.  Tak przynajmniej można o tym myśleć.  Tak samo jak odszedł Świat Indian, jak odeszło moje czy twoje dzieciństwo, dziewictwo itd.

I właśnie dlatego jest coś monumentalnego w tej wyprawie w poszukiwaniu tru fixed rajdera.  To kolejna wersja tej samej podróży którą człowiek podejmował od momentu w którym dostrzegł własny metafizyczny upadek. Historia o tyle ciekawa że opowiedziana językiem ostrego koła - czyli takim który rozumiemy naprawdę dobrze i mamy go wbity w podświadomość lepiej niż bujdy semickich pastuchów. Oto więc gnostycka przygoda która czeka. I jeżeli jednak kupiłeś ten palnik Romet Perun to go trzymaj. Zmieniłem zdanie - może się przydać.


niedziela, 3 listopada 2013

Boski Palnik

Straciłem niewinną wrażliwość się na sygnały które wysyła kosmos. Jak reżyser porno traci atencję dla cipek i cycków. Jak Odys który każe wlać marynarzom wosk w uszy by syreny nie zakłóciły kursu łodzi. Wiadomo. Fatum is Fixed. Fixed all day.

Już mówię o co chodzi. Wiem że nie masz czasu. Życie trwa tyle co skid. Tyle co kopulacja debiutanta. Oto Tajny Informator doniósł mi o palniku Romet Perun który pojawił się na portalu aukcyjnym.


Ło serio? Romet Perun? Stare klisze. Prasłowiańskie bóstwo, ostre koło, polski mesjanizm. Jasne. I co z tym zrobić? Pospawać ramę i ruszyć na jakieś górnolotną misję. Np. pojechać na eskapadę by odnaleźć mitycznego

tru fixie rajdera

To by było zgrabną całością, przyznaj. Robimy ramę, ramy. Pakujemy koła na MACKach. Jedziemy. Znajdujemy. Otwieramy portal, pożeramy archetypy i zawstydzamy historię. Ojczyznę ratujemy a zapomniane bóstwa budzimy. Napinam łańcvch i  lecę. A jutro napiszę dlaczego nie. Ave, uśpieni agenci najczarniejszej Pisty.