niedziela, 31 marca 2013

Brake law czyli jak być true brakeless


    Gdy oblatywałem pierwszy raz przełajówkę sprawdziłem kolejno ustawienia siodełka i kierownicy, funkcjonowanie przerzutek czy się ładnie łańcuch kładzie na kasecie. Tylko cantileverów nawet nie poddałem testom bo i po co. Doskonale wiedziałem że te hamulce zdradzą mnie przy pierwszej nadarzającej się okazji. I nie miałem co do tego najmniejszych złudzeń. Pomyślałem też jak zabawne jest nasze prawo. Gotowe jest czynić problemy ostrekołowcom bez hamulców podczas gdy prawdziwym brakeless jestem ja ze swoimi cantileverami.


Takie rozważania spraw niebezpiecznych podobno odsyłają ludzi ku myślom o Bogu. Jak trwoga to do Boga. Nie zapomnij bicza. Zabij buddę.

Miałem kiedyś taki epizod gdy zwróciłem się w stronę tego co uważałem wówczas za moją religię czyli chrześcijaństwa. No, w pierwszym odruchu duchowym trudno od razu trafić na truskulowe chaotyczne prasłowiaństwo. To tak jak w pierwszym odruchu rowerowego szaleństwa poszedłem lata temu do sklepu i kupiłem KROSSa GRANDa za 700 zł z ramą ze stali hi-ten i nie miałem nawet pojęcia o istnieniu ostrego koła. I jeździłem na tym rowerze aż się rozpadł i wytrwale jeździłem. Podobnie w pierwszym odruchu poszedłem w stronę chrześcijaństwa które mimo wytrwałego upgrejdowania wymagało w końcu  wymiany ramy (paradygmatu) na ręcznie wykonane, polskie episteme. 

Ale wróćmy jeszcze do chrześcijaństwa. Ponieważ uległem popularnemu złudzeniu że we wszystkich religiach chodzi o to samo a jednocześnie zaliczałem z powodzeniem filozofie wschodnie w ramach studiów więc zainteresowałem sie medytacją chrześcijańską. Która oczywiście wydawała się zawierać odrobinę prawdziwego przeżycia religijnego  stojącego w opozycji do klepania pacierzy i innych dziwnych parareligijnych obrzędów.

Wyposażyłem się więc w niemal darmowe broszury o medytacji chrześcijańskiej, korespondowałem z polskimi wodzirejami tego ruchu a nawet uczestniczyłem w konferencjach. W kiosku zaordynowałem sobie Tygodnik Powszechny do bibuł długich cziornych OCB.  Sam Laurence Freeman (światowy wodzirej ruchu medytacji chrześcijańskiej) był zresztą OSB a ja mentalnie NJS więc pewne podobieństwo pokrewieństwo zdawało się błogosławić memu metafizycznemu przedsięwzięciu.

Tutaj zgodnie z obietnicą odrobinę posatanizuję. Bajka mówi o tym że należy uważać o co prosisz dżina. Jeden biedak prosił by każda napotkana osoba dawała mu pieniądze. W odpowiedzi stracił nogi i został urzędnikiem zbierającym pieniądze przy moście. Każdy dawał mu złoto ale ten nie mógł go zatrzymać. Wiadomo- uważaj o co prosisz. Więc ja zgodnie z zaleceniami Freemana modliłem się , medytowałem, mantrowałem zdanie :

przyjdź Panie

lecz biedny Freeman chyba nie zdawał sobie sprawy że to zdanie które pierwotnie pisał po angielsku, po przetłumaczeniu na polski uzyskało pewną nadprogramową dwuznaczność. O którego Pana panu chodziło?O tego od baranka?


 Czy może o tego od kozła?



Wystarczy rzucić okiem na YouTube, pierwsza lepsza polska piosenka religijna katolicka i jej tłumaczenie na język angielski świetnie pokazują pewną zasadniczą pułapkę czekającą na tłumacza.

Wielki Jest Bóg Nasz Pan (God Is Great in Polish) 

Jeżeli masz ochotę na niezłą piosenkę religijną i wielbisz Pana to koniecznie kliknij.

Wracając do medytacji. Wtedy nie byłem świadomy tej dwuznaczności, zupełnie. Zresztą miałem się nie zastanawiać tylko spokojnie matrować powyższe zdanie w błogości. No i mantrowałem sobie mantrowałem aż zapadłem w spokojny sen i w śnie przyszedł do mnie Pan...


Bardzo lubię tę anegdotkę. Wizyta Pana była raczej druzgocąca dla mojego światopoglądu. Pan jest naprawdę spoko gościem. Od tego momentu skrycie tęsknię za Paniką i w ramach terrorystycznego sabotażu lubię wpędzać swoje ego w stan Paniki otwierając się na dobroczynny wpływ opętania przez zieloonokiego Przyjaciela. W osiąganiu tego stanu wybitnie pomagają cantilevery i torowo przełajowy Shamal.

Zanim jednak Pan przyszedł dokładnie zaznajomiłem się z książeczką Medytacja Chrześcijańska Twoja Codzienna Praktyka.  I tam odnalazłem mistyczną alegorię w której było koło piasta i szprychy. I pomyślałem że kiedy nie jak dziś wam ją przedstawię. Początkowo chciałem ją zreferować ale pomyslałem że najlepiej chyba będzie jak przedstawię sam surowy tekst, niech każdy sam sobie to przemyśli.


Wyobraźmy sobie modlitwę jako wielkie koło. Koło to obraca nasze życie ku Bogu. 

Szprychy odzwierciedlają różne rodzaje modlitwy. Modlimy się na wiele sposobów, w różnym czasie i w zależności od nastroju. Ilu ludzi tyle różnych sposobów modlitwy. I tak na przykład jedna szprycha reprezentuje Eucharystię, inna sakramenty, modlitwę duchową, pokutną i wstawienniczą, modlitwę charyzmatyczną, uwielbienia, różaniec itd. Wszystkie one są modlitwami chrześcijańskimi bo są zakorzenione w Chrystusie.
Szprychy to różne formy czy też rodzaje modlitwy, osadzone w piaście koła, która jest modlitwą samego Jezusa. W Jego modlitwie zawiera się zasadniczy sens i źródło modlitwy każdego chrześcijanina. Moglibyśmy sparafrazować słowa św. Pawła "Nie ja się modlę ale Chrystus we mnie". Ostatecznie w tym modelu koła modlitwy wszystkie jej formy wypływają z ducha - i ku niemu płyną - Chrystusa uwielbiającego Boga w imieniu całego stworzenia i za całe stworzenie. Wszystkie formy modlitwy mają swoją wartość i wszystkie są skuteczne. Są nam przekazywane za pośrednictwem ludzkiej świadomości Chrsytisa, która zamieszkuje w nas poprzeza łaskę Ducha Świętego. 
Tak to wiara pozwala nam zrozumieć koło modlitwy. Nie myślimy jednak o tym wszystkim podczas medytacji. Obserwacja koła uczy nas jeszcze czegoś bardzo ważnego. W piaście kola, w centrum modlitwy, znajduje się bezruch. Bez tego bezruchu w środku koła niemożliwy jest ruch do przodu na jego obwodzie. Medytacja jest wysiłkiem szukania i jednoczenia się z tym bezruchem, który jest znamieniem Ducha Świętego. "Zatrzymajcie się i Boga we mnie uznacie"/

piątek, 29 marca 2013

Co nagle to po diable (konsekracja wahadełka)

Życie często zdaje się grą dwóch sił. Bycia i miecia. Bycia i Miecio to archetypy żeński i męski. Ziemia i Niebo, dobro i zło. Te dwie siły w cudowny sposób zespolone w miłości dają wolność. Tak samo - myślimy często że albo kręcisz się w kółko albo posuwasz się do przodu. Tymczasem Pista kręcąc się w kółko porusza się zarazem do przodu! Miłość i Wolność, czy można chcieć więcej? Im szybciej Miłości tym dalej Wolności - mówi Pista.



Idąc tropem popularnych opozycji rządzących wyobraźnią publiczną powiem tak: albo wszystko robimy na ostatnią chwilę, w stresie i improwizując albo przygotowujemy się wcześniej i potem mamy spokój. Zwlekamy  pół roku marząc o amerykańskich handmejdowych częściach by potem uczyć się do sesji w jedną noc albo uczymy się codziennie i do tego trenujemy odżywiając sią mądrze. I nie palimy tytoniu albo obiecujemy sobie że od jutra palić nic nie będziemy. Albo wpierw myślimy albo wpierw robimy. Albo kupujemy kompulsywnie kolejne części rowerowe chcąc załatać dziurę w sercu karbonem albo postępujemy jak mądra świnka i budujemy ceglany domek. Jeżeli w tym wszystkim pogubicie zmysł sensu to zawsze pomogą przysłowia, ten rezerwuar mądrości. Np.

co nagle to po diable.

Wiadomo, albo robimy wszystko spokojnie albo na wariata i wtedy gdy człowiek się spieszy wtedy diabeł się cieszy
(czy to znaczy że wszelkie ucieczki na wyścigach kolarskich są skrytą opcją satanistyczną? śmiem jednak wątpić. Chociaż należałoby spytać samego księcia ciemności. Może to znaczy tylko tyle że Szatan lubi oglądać transmisje kolarskie i że woli Giro od Touru?

Czy robienie wszystkiego na ostatnią chwilę i w pośpiechu jest istotnym przeciwieństwem dokładnego planowania? Czy te dwa żywioły można połączyć w Piście która jest jak już zauważyliśmy świetnym mikserem przeciwieństw, aortą alchemiczną?

Tym razem postanowiłem wyjść od tytułowego przysłowia (co nagle to po diable)




w moim procesie konsekracji wahadełka wykonanego z ciekawego fragmentu sztycy którą musiałem zmasakrować w trakcie budowy roweru przełajowego. Ponieważ chciałem w moim pseudoscience osiągnąć ścisłość naukową godną samego Crowleya - sprawdziłem skrupulatnie jaki materiał najlepiej sie nada na nić do mojego okultystycznego przyrządu. Oczywiście - okazało się że najlepiej by był jak najbardziej naturalny - wszak rezonować mam zamiar z naturalnymi neutralnymi energiami, siłą odyczną itd.

Olśnienie przyszło oczywiście gdy zasuwałem na przełaju. Oczywiście - idealna będzie nić - dratwa której użyłem do epickiej naprawy szytki Continental Sprinter GATORSKIN. Problem był taki że wpierw musiałem dokonać naprawy ale co to za problem dla miłośnika epiki.




Dokonałem naprawy w ten sposób konsekrując nić która następnie zamontowałem do wahadełka i zawiesiłem na Orłowskim.



By instrumentum naciągnęło tym specyficznym magnetyzmem przynależnym krakowskiemu mesjanizmowi mesmeryczno ostrokołowemu, temu latającemu uniwersytetowi cycling occult science. Na mojej autonomicznej przestrzeni garażowej wykonałem też kameę słońca na której umieściłem imię ducha acme.



Gdy zaordynowałem sobie pewność że proces ładowania został zakończony postanowiłem pojechać wysoko w las. Ponieważ wieczorem miałem wyjechać pociągiem z Krakowa - poczekałem do ostatniej chwili by nocna jazda odbyła się w klimacie co nagle to po diable.  Konsekwentnie bowiem zamierzam satanizować. Sam diabeł jest zresztą wzorowany na greckim Panie a opętanie przez Pana nazywane bywa paniką.  Rozmyślnie więc zaordynowałem sobie prawdziwie paniczny przełaj jako element operacji magicznej konsekracji wahadełka. Zafundowałem sobie stosowne ciśnienie psychiczne, ja, zjadacz mitów.




Tak tak. Postanowiłem w panice ruszyć w las niepewien czy zdążę wrócić (przebita szytka, defekt roweru - wszystko to uwięziłoby mnie skutecznie na tyle by pociąg odjechał). Cisnąłem więc jak szalony po górę, w nocny las. Zabrałem ze sobą nawóz naturalny granulowany (bezzapachowy) który zapakowałem w woreczek Cinelli i miałem zamiar złożyć go w ofierze duchom lasu w pewnym sekretnym miejscu które znam tylko ja.





Do których też duchów pogaworzyłem w prasłowiańskim prabełkocie, rozsypałem granulat wskoczyłem na siodełko spojrzałem w rozgwieżdżone niebo i wróciłem kwadrans przed planowanym wyjściem na pociag. Po drodze zrobiłem zdjęcie w oazie polarnej która przetrwała ostatnią noc moc mrozów i jest naszym oficjalnym leśnym championem.




Gdyby ta kępka życia zamieniła się w kolarza byłby z niego niezły rouleur...

wtorek, 26 marca 2013

Zen a ostre koło

Pewnie każdy już słyszał takie zgrabne hasło:

życie jest jak jazda na rowerze, by utrzymać równowagę trzeba się poruszać naprzód.

otóż wcale to nie jest prawdą.  Wystarczy zrobić stójkę, trackstand. Prawie jak słynne jajko Kolumba. Stoimy w miejscu utrzymując równowagę a to wszystko - na rowerze! To jest ta moc czynu, ona już to wie:




wcale nic  nie trzeba i ta niegdyś ezoteryczna wiedza dziś jest powszechnie dostępna dla małych dziewczynek.


 To jest taka podobno egzystencjalna stójka. I kolejny punkt styczny ostrego koła z zen.



Być jak koło Pista. Kręcić się w kółko a jednocześnie poruszać się bardzo szybko do przodu. Bardzo ciekawe. Zetknąłem się kiedyś z bardzo ciekawym wywodem tzw mistyków chrześcijańskich którzy na serio tłumaczyli że Chrystus jest piastą a różne rodzaje modlitwy - szprychami. Nie odpuszczę  sobie zreferowania tej koncepcji w niedalekiej przyszłości. A być może nawet pokuszę się o delikatne jej zsatanizowanie. W duchu przełajowo romantycznym - oczywiście.



To jest Polska a nie alergiczny buldożek!

Rowerowy blogger musi trochę ponarzekać na to że w Polsce jest Polska a nie Italia Francja czy piękna Szwajcaria. No w ostateczności Niemcy. A tu nic, jeb, zaraz za ostatnim słupkiem granicznym niemieckim czar zły rzucony na krainę błotnistą - oto Polska właśnie. Kiepskie przaśne zdjęcia, nędza estetyczna i totalny brak "styluwy". Przynajmniej zajmę pozycję dystansu, będę się oglądał czy nikt nie ruszy do sprintu ale sam nie zacznę bo przecież jak to, bez mistrza? Wypadła mi słuchawka. Panie dyrektorze, ojcze. Ciśniemy!

 Pojechałem dziś kupić nić szewską do naprawy szytek. Mam aparat fotograficzny więc wrzuciłem go do torby z zamiarem by zrobić elegancki materiał do tekstu o epickiej naprawie Continentala GATORSKIN. Wyobraźnia wciąż podsuwała mi piękne fotografie jakie przywiozę z wyprawy. Że tak będzie:



Hipsterski zakład szewski, miał być. Dzień dobry czy jest nić szewska?



-Oczywiście, trzydzieści do wyboru, zrobię panu kawę, porozmawiamy o publicystyce politycznej Ernsta Jungera a pan sobie spokojnie wybierze nić i porobi zdjęcia na bloga.




 


W ostateczności, miało być moc wzruszeń i dobrego dowcipu




Tymczasem trafiłem do smutnego jak pizda sklepu na Kościuszki w Krakowie.







 Gdzie pachniało klejem a zmęczona choć ładna dziewczyna sprzedała mi dziesięć metrów dratwy za złotówkę plus parę groszy. Jak tu żyć.  Uciekłem do domu gdzie mam mydełko Raphy i kilka numerów Ruoleur 'a. I ciągle znerwicowany widokiem polskiej ulicy czytałem artykuł z kolarskiego żurnala zakąszając mydełkiem, waporyzując woń ziół z Mount Ventoux w nim zawartą. I wyobrażając sobie że kiedyś ktoś zdejmie zły czar z tej krainy i wycieczka po dratwę będzie wstrząsającą inspirującą przygodą estetyczną. Trochę sobie teraz jaja robię. Ale nić kupiona, jutro pewnie szyjemy z czego złożę zeznanie w osobnym materiale.




Wieczorem tymczasem pojechałem w las cisnąć przełaje póki jest strasznie zimno i bardzo wieje. Jak wiecie romantycy XIX wieczni uwielbiali Naturę. Która jest Kościołem Szatana i się daje pięknie satanizować w związku z tym. Dlatego tak pięknie dają się satanizować zwierzęta i to co zwierzęce i wszelkie kulty przyrody. Romantycy lubili jak piździ straszliwie. Lubili być mali w obliczu żywiołu. Myślę że dogadalibyśmy się w tematyce kolarstwa przełajowego z romantykami. Tymczasem już po wyjściu na nocny przełaj jakaś rękawiczka leżąca na chodniku porozumiewawczo mrugnęła ku mnie


W lesie wszędzie widać zmarznięte kiełki które dojechała zima swoim kontratakiem. Tak się poluje na snajpera, wystawia się hełm i patrzy skąd wali. Zima tak zrobiła, wystawiła ciepłe dni, kiełki ruszyły a teraz trwa bombardowanie. Ale jest taka mała osada galów która broni się przed rzymskim panowaniem. Piękna oaza polarna - odnaleziona przez arktyczną ekspedycję wieczorną. 


To jest piękne, takie macki, soczyście zielone. Obrzydliwie bezwstydne piękne młode życie, coś jak banda trzylatków bez nadzoru. Kibicujemy oazie polarnej. Postaram się tam jeszcze zajrzeć.



Odnalazłem też wizerunek pra ojca , prawdopodobnie jest to  tzw. Odyn Brodaty .  Kamyki - oczy, patyki - brwi nos i uśmiech.


A dziś - swoją drogą, wygrzebałem z szytki nanorobota krzemieniowego. Zawsze byli bowiem wizjonerzy którzy mieli pewne intuicje np Leonardo miał słuszną intuicję helikoptera ale jego próby konstrukcji takiegoż nie mogły się powieść z przyczyn technologicznej zapaści ówczesnej epoki. Mam wrażenie że jakiś sprytny człowiek pierwotny chciał konstruować nanoroboty z krzemieni i dziś jeden znalazłem.  Sprawdzę ten kawałek wahadełkiem, gdy już je ukończę. Konsekracja takiego instrumentum okultystycznego będzie się wiązała oczywiście z kolejną wycieczką rowerową po bezdrożach umysłu.
 


Ponieważ mamy astronomiczną wiosnę mamy też świetny przykład tzw. astronomicznego kłamstwa. Ciekawe.

niedziela, 24 marca 2013

Autonomiczna Strefa Warsztatowa

Krajobraz po ekstrakcji sztycy.



Dziś znów jest niedziela

Jakoś tak wyszło że dziś znów jest niedziela. Uważny czytelnik dostrzeże tutaj wiele paraleli a nawet nieustępliwy dowód na słuszność intuicji "wiecznego powrotu". Coś na co pozornie mógł wpaść tylko łańcuch w ostrym. A tymczasem kojarzymy to z Nietzschem. Wieczny powrót, straszliwy wieczny powrót. Jak w kryterium kolarskim na którego pętli jest z pozoru nieznaczny podjazd -  to jest chyba najdoskonalsza ilustracja Ewige Wiederkunft.

Więc dziś znów jest niedziela, a ta rama na której powstał przełaj



- to dokładnie ta sama na której DUCE F uprawiał niegdyś lewitację na Boyu (efekt uboczny napromieniowania lewicowością) :






 wcześniej reprezentując JP (tamże).




 Oto czym recycling jest.  Sama rama została zresztą wydobyta ze śmietnika przed sklepem rowerowym , dawno dawno temu w Niemczech. Przypomina mi się tutaj taki epizod gorączki ostrokołowego złota (gorączki stali - powinno być) gdy szturmowaliśmy polskie kluby kolarskie wyciągając z nich stare ramy.  Ktoś się spóźnił o jeden dzień i kilkanaście starych stalowych ram z klubu poszło na żyletki.  Auć.








Ale spokojnie, dziś jest przecież niedziela. Nikt się nie spodziewa tego co ma nastąpić.

sobota, 23 marca 2013

Jak prosić duchy lasu o pomoc.

Ktoś trafił tutaj pytając się Google jak prosić duchy lasu o pomoc. Ewokować ewokować ewokować - taka mi się nasuwa odpowiedź na to piękne, bardzo przełajowe z ducha pytanie.

Tymczasem. Nie wiem czy król Artur wyciągał swój miecz z kamienia przy użyciu Kreta i przecinaka do metalu. Nie wiem co myślał Artur o tym kto tam wsadził ten miecz nie smarując go uprzednio smarem..  Domyślam się.
 



Myślę że Artur jest niezłym wzorem dla nas wszystkich zmagających się z zapieczonymi sztycami. Sztyca którą wyciągałem (25 cm tkwiło w ramie) wygląda teraz tak i niech to będzie przestrogą dla wszystkich sztyc które planują się zapiec.





 Przy okazji gdy waliłem kombosy przecinak do  metalu x klucz nastawny  (czwarty dzień działań) uformował się ciekawy kawałek urobku aluminiowego. Od razu pomyślałem że świetnie nadaje się na wahadełko radiestezyjne. Jest świadkiem tytanicznego wykuwania się tej przełajówki, ma fajny niemal psychodeliczny kształt... Tutaj leży na surowo w klasycznym rozkładzie. Talia - Tharot Thota , sztyca - ZOOM 26.4



 Po oczyszczeniu,  oszlifowaniu i wypolerowaniu tej niezwykły artefakt zawieszę na odpowiedniej naturalnej nici i będę badał natężenie siły odynicznej, określał napięcie praenergii i szukał dobrych punktów na alleycaty. Wszystko to z pomocą duchów lasu - oczywiście.







Tradycyjny Krakowski Mesjanizm Ostrokołowy



Wyobrażam sobie że ktoś mógłby poczuć sie urażony tym że złożyłem przełaj. Że wstałem od ostrokołowego stołu niezainteresowany grą o najwyższą pistę. (smerfy smerfują) Czyżbym wiedział coś czego nie wiem?

Po szklance benzyny wsiadłbym na ostre i jeździł po ścianach wokół pokoju.  Jak kot Behemot z Mistrza i Małgorzaty. To by było zabawne, trochę jak ten minidrom Red Bulla. Ale wiecie przecież że Behemot nie latał dlatego że wierzył w reklamy ale dlatego że był NAPRAWDĘ pierdolnięty. Różnica jest taka jak pomiędzy  łykiem benzyny a łykiem Red Bulla. Oto różnica pomiędzy "wiarą" (w reklamy, w Słowo, w cokolwiek) a "byciem naprawdę pierdolniętym".



Zasadniczo istotna. Dlatego na wszelki wypadek Orlowski na pistach stoi bez pedałów. Ma to dla mnie znaczenie niczym ceremonia otwarcia ust w pogrzebowej formie starożytnego Egiptu. Wykręciłem pedały bo ten rower nie żyje. Więc jeżeli zobaczysz ten rower sunący po mieście, to wiedz że oto oglądasz mesjanizm ostrokołowy w swej krystalicznej postaci -zmartwychwstały. Niczym niejaki Ardath Bay...





Tajming

Dlaczego Tajmy są lepsze? Bo w Tajmach ma się Tajming, w Lookach - looking a w SPDach można sobie język połamać gdy się but nie wypnie (wypnie z butonierki oczywiście - by było futurystycznie, a co).

To jest ta słynna logika. Zdałeś. Zdałaś. Gratuluję.



Ja mam więc tajming i udało mi się wyjść na pierwszy przełaj idealnie w noc gdy zima przypuściła swój piękny monumentalny zdecydowany kontratak. "Natura jest Kościołem Szatana", o tak. Tak właśnie. Ciężko sobie wyobrazić lepsze warunki na oblatanie protypowej przełajówki na pięknych lekkich kołach i elegancko dojrzałych szytkach. Może tylko wielka zimowa ofensywa w Ardenach, 44 mogłaby zagwarantować odpowiedniejsze tło. Tygrysy, śnieg, Death in June na ajpodzie i nakurwiamy przez śnieżycę.





 Dolny chwyt, teraz my- starzy nordyccy bogowie zimy, synowie Odyna, piewcy światła pastuszkowie. Ups, bo właśnie mi przeskoczył kawałek w słuchawkach i klimat sie zmienił, zaczarował. Teraz jadę przez krakowskie błonia przez śnieg przez carol songs from Chtulhu Lives!



I już mi dobrze jest i świątecznie. Są dzwoneczki srebrzyste. Przecież to dobra wiadomość że spać dziś pójdę nie do lasu nie pod ostrzał, że jest zimno ale nie strzelają. Prędzej prezent dostanę niespodziewany niż ktoś we mnie haubicą jebnie. Nie wyobrażam sobie wstrzeliwania się w gościa cisnącego na przełajówce. Gdybym był dowódcą branderburczyków zorganizowałbym specjalną kompanię szturmowę na przełajówkach. Coś w tym jest, przecież kolarstwo przełajowe to wojskowy wynalazek.

I to jak się zmieniają kawałki na ajpodzie a wraz z nimi wzruszenia nasze, ta maszyna losująca myśli z nieprzeliczalnego kołowrotu skojarzeń, ten dziwny przypadek - uczę się od niego i wam też serdecznie polecam.



Bo oto czym tajming jest i dlaczego warto go mieć nawet jeżeli na co dzień i tak najlepsze są strapy.

Habemus Haos! (o manualach)

Jest taki moment kiedy spostrzegasz że instrukcje do części które kupujesz piszą już nie mechanicy ale prawnicy. Pokrewni mentalnie tym  którzy  w trybunale konstytucyjnym orzekają że rowerzyści jeżdżą siedemdziesiąt na godzinę. Taki typ napisze w instrukcji do pisty by ZAWSZE ZAKŁADAĆ OKULARY OCHRONNE I RĘKAWICE GDY ROBISZ COŚ Z ZĘBATKĄ. No tak, przecież wszyscy tak robimy no nie? To musi być ta słynna logika której uczą na pierwszym roku studiów prawniczych. Np. gdy ja sobie ustawiam siodełko to mnie zawsze snajper ubezpiecza. A co.




I tu jest podobny problem jak z narkotykami. Przychodzi "terapeuta" do młodego człowieka z przekazem typu: "Nie pal trawy w ciąży i kto pali trawę ten jest na szybkiej prostej do igły i grobu". A logika jest taka że jak jedno zdanie jest nieprawdą to już huj (zdałem logikę u Wrońskiego za pierwszym razem więc zapewniam że tak jest). I młody człowiek to oczywiście czuje intuicyjnie bo przecież przyszedł na ten świat wyposażony w pewne idee wrodzone które odnajduje potem niechcący w swoim umyśle. Potyka się o nie w ramach nagłych "przeczuć" i "wglądów intuicyjnych". Potykamy się my wszyscy. I przeczuwa że ktoś mu tu ładuje jakby nie do końca prawdę. Ja mam tak gdy czytam takie manuale. Serio muszę mieć okulary ochronne jak kontrę dokręcam. Co jeszcze w tej instrukcji kazali wam wpisać prawnicy a co jest prawdziwą wiedzą i dlaczego jak zwykle ostateczną instancją rozstrzygającą jestem (muszę być!) - Ja?


Ciekawie się robi gdy sięgam po książeczkę którą Cinelli mi dorzuciło do mostka. Zaordynowałem sobie bowiem nowy mostek Cinelli,biały ze stosownie dużym logo. Czułem bowiem że w ten sposób lepiej zrozumiem współczesność. I wiecie co? To naprawdę działa!



w tym miejscu - gdyby ktoś chciał mi troskliwie wskazać pewne niedopieszczenia konstrukcji tego roweru to informuję że się bardzo spieszyłem by jak surfer złapać falę ostatniego szturmu zimy - to po pierwsze. Po drugie - słabe jest zaopatrzenie w elementy przełajowe w moim lokalnym sklepie rowerowym. Kolokwialnie mówiąc. Prowadziłem więc moje inżynieryjne natarcie zgodnie z regulaminem piechoty Reichswehry  pióra Ernsta Jüngera - zaciekle improwizując...






dlatego przepraszam jeżeli jakieś prawo, prawnik Cinelli albo autorytet techniczny został urażony. Gdyby to była wojna - już by nie żył.

Wracając do mostka Cinelli - dostałem wraz z nim małą ksiażeczkę o mylącej nazwie

Manuale  Di Instruzioni

W rzeczywistości bowiem jest to jakiś korporacyjno prawniczy Mein Kampf. Ups - wybaczcie. Powinno być - La mia battaglia - oczywiście.

Generalnie - wyrzucaj nasze produkty jak najczęściej i kupuj nowe, i tylko nasze. No tak to jest jak się ma fabrykę na Tajwanie no nie? Czytam sobie dziś do śniadania instrukcję jak przykręcić mostek. Generalnie dowiedziałem się że zamontowanie do mojego mostka Cinelli kierownicy FSA pozbawiło mnie gwarancji. Ups.

Wracając do Pisty. Sam bez pomocy korporacyjnych prawników przeczuwałem że te koła są niebezpieczne. Tylne więc schowałem a na przednim trochę jeździłem wyczuwając w nim wielki nadprzekaźnik siły. Połączone razem - były zbyt niebezpieczne dla przypadkowego estety. O ile oglądanie ich na zdjęciach było stosunkowo bezpieczne o tyle na żywo - promieniowały swym czarnym mesmeryzmem. To trochę tak jak z wybuchem bomby atomowej. Oglądanie nuklearnego grzyba na zdjęciach i na żywo to zupełnie inne doznanie. Dlatego na wszelki wypadek, by mnie żaden prawnik ze snu nie wyrwał - bezwzględnie zalecam stosowanie takich oto specjalnych okularów ochronnych w celu prowadzenia bezpośrednich obserwacji czarnych pist :





w przeciwnym razie bowiem :






Czas na eksperymenty!


No i znów złożyłem rower, zaczynając zdanie znów w sposób prowokacyjnie niepoprawny. I znów zapomniałem się zapytać na forach: co o tym myślicie, czy da się? Czy

-jest sens?

zakładać przełajowe szytki do jazdy po mieście? (już wiem że jest sens je przyklejać, nie koniecznie w tym by nie spadły - a wiem to jak Gautama przykazał - z własnego doświadczenia).

nie zapytałem nawet owych przedstawicieli mądrości powszechnej, rowerowo mechanicznej common sense przemawiającej ustami forumowej braci czy poprawnie będzie zakładać sobie torowego Shamala na front. A se założyłem, na front.

Pierwotny plan był taki że rower powstanie w formule SSCX 
ale formuła się wyczerpała :D

Pierwotnie, pierwotnie to miały być koła Campagnolo Pista, przełajowe szytki TUFO i rama sscx Orłowskiego.








-a tu taki detal na ramie. Nie pijcie wódki ale jeżeli już musicie to ta jest dobrym rozpuszczalnikiem dla złotych myśli.



Rama miała z przodu mocowanie pod tarcze no ale gdzie mi tu do Pisty z tarczami?
Niestety, okazało się że to co piszą o pistach, że "zaprojektowano je z tylko jedną myślą : by jak najdoskonalej transmitowały moc" - jest prawdą. Są nadprzekaźnikami mocy. Każdy impuls powstały na styku koło/nierówność świata tego był transmitowany niemal bez strat prosto w sam środek mózgu mego. Przejebane. Przy zjazdach brukowaną drogą efekt był taki jakby przyjmować serię ciosów na głowę. Black out, straszną jest pista.

Przełaje też są straszne, dlatego pista na przełajach = straszne x straszne a to się skraca i zostaje - śmieszne.

a miało nie być śmiesznie, miało byś strasznie i fajnie, strasznie fajnie. Pisty więc zostawiłem do straszenia małych dziewczynek a leciutki, sprężysty i sztywny Shamal Pista pojechał w las ścieżką która dopiero miała powstać - miał ją wydeptać taki jeden niezdara co mnie śledzi już prawie trzydzieści lat.