Wczoraj jechałem z tajną misją na ostrym kole. W zmieniających się światłach ulicznych widziałem przejścia nieoczywiste. Nie umiałbym teraz nawet opisać jak to szło, jakie pryncypia prowadziły mnie przez ruch uliczny tak że zawsze wychodziło na moje. Nie wiem jak to robiłem, samo się robiło. Jakbym wpadał w przejścia hiperprzestrzenne, słynne wormhole. Czy naprawdę w pewnych wyjątkowych momentach, pomiędzy światłem czerwonym a zielonym, po trawniczku i pod prąd - dokonywałem skoków przez czas i przestrzeń ? Czyżbym miał napęd wyższego rzędu, technologię potężniejszą niż zamknięci w blaszanych pudłach z poprzedniej epoki męczennicy godzin szczytu?
Popatrz na koncept owych przejść w czasie i przestrzeni które mają prowadzić skrótem, na krzywy ryj aż po skraj galaktyki.
no nie trzeba tru fixed rajdera by zobaczyć że sekretne przejście dziwnie przypomina piastę torową. Przypadek? Nie sądzę.
Auta które przez miasto suną po prostych liniach to pojazdy z poprzedniej epoki. Mogę się nimi rozkoszować w duchu retro vintage. Ale tylko tyle. Mogę słuchać winyli dla perwersji ale nie zabiorę na przełaje do lasu muzyki na przenośnym odtwarzaczu czarnych płyt. Wybiorę wiernego IPoda.
Do podróży wybieram hiperprzestrzenne ostre koło, nieograniczone myśleniem urbanisty z lat 70. W ten sposób symbolicznie wyzwalam świat od karmicznego obciążenia polskiego socjalizmu. Przemierzając ulicę autami nieświadomie odtwarzamy jak igła w rowku winyla zamysł twórcy. Rozbrzmiewa mantra betonowego buddy, pierwszego sekretarza oceanu świadomości. Powtarzając słowa mędrca sprawiamy że jego usta w grobie się poruszają. Natomiast przecinając miasto na ostrym kole bałamucimy kwantową zupę otwierając dzrzwi do przyszłości jaka nie śniła się budownicznym socjalizmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz