niedziela, 31 marca 2013

Brake law czyli jak być true brakeless


    Gdy oblatywałem pierwszy raz przełajówkę sprawdziłem kolejno ustawienia siodełka i kierownicy, funkcjonowanie przerzutek czy się ładnie łańcuch kładzie na kasecie. Tylko cantileverów nawet nie poddałem testom bo i po co. Doskonale wiedziałem że te hamulce zdradzą mnie przy pierwszej nadarzającej się okazji. I nie miałem co do tego najmniejszych złudzeń. Pomyślałem też jak zabawne jest nasze prawo. Gotowe jest czynić problemy ostrekołowcom bez hamulców podczas gdy prawdziwym brakeless jestem ja ze swoimi cantileverami.


Takie rozważania spraw niebezpiecznych podobno odsyłają ludzi ku myślom o Bogu. Jak trwoga to do Boga. Nie zapomnij bicza. Zabij buddę.

Miałem kiedyś taki epizod gdy zwróciłem się w stronę tego co uważałem wówczas za moją religię czyli chrześcijaństwa. No, w pierwszym odruchu duchowym trudno od razu trafić na truskulowe chaotyczne prasłowiaństwo. To tak jak w pierwszym odruchu rowerowego szaleństwa poszedłem lata temu do sklepu i kupiłem KROSSa GRANDa za 700 zł z ramą ze stali hi-ten i nie miałem nawet pojęcia o istnieniu ostrego koła. I jeździłem na tym rowerze aż się rozpadł i wytrwale jeździłem. Podobnie w pierwszym odruchu poszedłem w stronę chrześcijaństwa które mimo wytrwałego upgrejdowania wymagało w końcu  wymiany ramy (paradygmatu) na ręcznie wykonane, polskie episteme. 

Ale wróćmy jeszcze do chrześcijaństwa. Ponieważ uległem popularnemu złudzeniu że we wszystkich religiach chodzi o to samo a jednocześnie zaliczałem z powodzeniem filozofie wschodnie w ramach studiów więc zainteresowałem sie medytacją chrześcijańską. Która oczywiście wydawała się zawierać odrobinę prawdziwego przeżycia religijnego  stojącego w opozycji do klepania pacierzy i innych dziwnych parareligijnych obrzędów.

Wyposażyłem się więc w niemal darmowe broszury o medytacji chrześcijańskiej, korespondowałem z polskimi wodzirejami tego ruchu a nawet uczestniczyłem w konferencjach. W kiosku zaordynowałem sobie Tygodnik Powszechny do bibuł długich cziornych OCB.  Sam Laurence Freeman (światowy wodzirej ruchu medytacji chrześcijańskiej) był zresztą OSB a ja mentalnie NJS więc pewne podobieństwo pokrewieństwo zdawało się błogosławić memu metafizycznemu przedsięwzięciu.

Tutaj zgodnie z obietnicą odrobinę posatanizuję. Bajka mówi o tym że należy uważać o co prosisz dżina. Jeden biedak prosił by każda napotkana osoba dawała mu pieniądze. W odpowiedzi stracił nogi i został urzędnikiem zbierającym pieniądze przy moście. Każdy dawał mu złoto ale ten nie mógł go zatrzymać. Wiadomo- uważaj o co prosisz. Więc ja zgodnie z zaleceniami Freemana modliłem się , medytowałem, mantrowałem zdanie :

przyjdź Panie

lecz biedny Freeman chyba nie zdawał sobie sprawy że to zdanie które pierwotnie pisał po angielsku, po przetłumaczeniu na polski uzyskało pewną nadprogramową dwuznaczność. O którego Pana panu chodziło?O tego od baranka?


 Czy może o tego od kozła?



Wystarczy rzucić okiem na YouTube, pierwsza lepsza polska piosenka religijna katolicka i jej tłumaczenie na język angielski świetnie pokazują pewną zasadniczą pułapkę czekającą na tłumacza.

Wielki Jest Bóg Nasz Pan (God Is Great in Polish) 

Jeżeli masz ochotę na niezłą piosenkę religijną i wielbisz Pana to koniecznie kliknij.

Wracając do medytacji. Wtedy nie byłem świadomy tej dwuznaczności, zupełnie. Zresztą miałem się nie zastanawiać tylko spokojnie matrować powyższe zdanie w błogości. No i mantrowałem sobie mantrowałem aż zapadłem w spokojny sen i w śnie przyszedł do mnie Pan...


Bardzo lubię tę anegdotkę. Wizyta Pana była raczej druzgocąca dla mojego światopoglądu. Pan jest naprawdę spoko gościem. Od tego momentu skrycie tęsknię za Paniką i w ramach terrorystycznego sabotażu lubię wpędzać swoje ego w stan Paniki otwierając się na dobroczynny wpływ opętania przez zieloonokiego Przyjaciela. W osiąganiu tego stanu wybitnie pomagają cantilevery i torowo przełajowy Shamal.

Zanim jednak Pan przyszedł dokładnie zaznajomiłem się z książeczką Medytacja Chrześcijańska Twoja Codzienna Praktyka.  I tam odnalazłem mistyczną alegorię w której było koło piasta i szprychy. I pomyślałem że kiedy nie jak dziś wam ją przedstawię. Początkowo chciałem ją zreferować ale pomyslałem że najlepiej chyba będzie jak przedstawię sam surowy tekst, niech każdy sam sobie to przemyśli.


Wyobraźmy sobie modlitwę jako wielkie koło. Koło to obraca nasze życie ku Bogu. 

Szprychy odzwierciedlają różne rodzaje modlitwy. Modlimy się na wiele sposobów, w różnym czasie i w zależności od nastroju. Ilu ludzi tyle różnych sposobów modlitwy. I tak na przykład jedna szprycha reprezentuje Eucharystię, inna sakramenty, modlitwę duchową, pokutną i wstawienniczą, modlitwę charyzmatyczną, uwielbienia, różaniec itd. Wszystkie one są modlitwami chrześcijańskimi bo są zakorzenione w Chrystusie.
Szprychy to różne formy czy też rodzaje modlitwy, osadzone w piaście koła, która jest modlitwą samego Jezusa. W Jego modlitwie zawiera się zasadniczy sens i źródło modlitwy każdego chrześcijanina. Moglibyśmy sparafrazować słowa św. Pawła "Nie ja się modlę ale Chrystus we mnie". Ostatecznie w tym modelu koła modlitwy wszystkie jej formy wypływają z ducha - i ku niemu płyną - Chrystusa uwielbiającego Boga w imieniu całego stworzenia i za całe stworzenie. Wszystkie formy modlitwy mają swoją wartość i wszystkie są skuteczne. Są nam przekazywane za pośrednictwem ludzkiej świadomości Chrsytisa, która zamieszkuje w nas poprzeza łaskę Ducha Świętego. 
Tak to wiara pozwala nam zrozumieć koło modlitwy. Nie myślimy jednak o tym wszystkim podczas medytacji. Obserwacja koła uczy nas jeszcze czegoś bardzo ważnego. W piaście kola, w centrum modlitwy, znajduje się bezruch. Bez tego bezruchu w środku koła niemożliwy jest ruch do przodu na jego obwodzie. Medytacja jest wysiłkiem szukania i jednoczenia się z tym bezruchem, który jest znamieniem Ducha Świętego. "Zatrzymajcie się i Boga we mnie uznacie"/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz