Życie często zdaje się grą dwóch sił. Bycia i miecia. Bycia i Miecio to archetypy żeński i męski. Ziemia i Niebo, dobro i zło. Te dwie siły w cudowny sposób zespolone w miłości dają wolność. Tak samo - myślimy często że albo kręcisz się w kółko albo posuwasz się do przodu. Tymczasem Pista kręcąc się w kółko porusza się zarazem do przodu! Miłość i Wolność, czy można chcieć więcej? Im szybciej Miłości tym dalej Wolności - mówi Pista.
Idąc tropem popularnych opozycji rządzących wyobraźnią publiczną powiem tak: albo wszystko robimy na ostatnią chwilę, w stresie i improwizując albo przygotowujemy się wcześniej i potem mamy spokój. Zwlekamy pół roku marząc o amerykańskich handmejdowych częściach by potem uczyć się do sesji w jedną noc albo uczymy się codziennie i do tego trenujemy odżywiając sią mądrze. I nie palimy tytoniu albo obiecujemy sobie że od jutra palić nic nie będziemy. Albo wpierw myślimy albo wpierw robimy. Albo kupujemy kompulsywnie kolejne części rowerowe chcąc załatać dziurę w sercu karbonem albo postępujemy jak mądra świnka i budujemy ceglany domek. Jeżeli w tym wszystkim pogubicie zmysł sensu to zawsze pomogą przysłowia, ten rezerwuar mądrości. Np.
co nagle to po diable.
Wiadomo, albo robimy wszystko spokojnie albo na wariata i wtedy gdy człowiek się spieszy wtedy diabeł się cieszy
(czy to znaczy że wszelkie ucieczki na wyścigach kolarskich są skrytą opcją satanistyczną? śmiem jednak wątpić. Chociaż należałoby spytać samego księcia ciemności. Może to znaczy tylko tyle że Szatan lubi oglądać transmisje kolarskie i że woli Giro od Touru?
Czy robienie wszystkiego na ostatnią chwilę i w pośpiechu jest istotnym przeciwieństwem dokładnego planowania? Czy te dwa żywioły można połączyć w Piście która jest jak już zauważyliśmy świetnym mikserem przeciwieństw, aortą alchemiczną?
Tym razem postanowiłem wyjść od tytułowego przysłowia (co nagle to po diable)
w moim procesie konsekracji wahadełka wykonanego z ciekawego fragmentu sztycy którą musiałem zmasakrować w trakcie budowy roweru przełajowego. Ponieważ chciałem w moim pseudoscience osiągnąć ścisłość naukową godną samego Crowleya - sprawdziłem skrupulatnie jaki materiał najlepiej sie nada na nić do mojego okultystycznego przyrządu. Oczywiście - okazało się że najlepiej by był jak najbardziej naturalny - wszak rezonować mam zamiar z naturalnymi neutralnymi energiami, siłą odyczną itd.
Olśnienie przyszło oczywiście gdy zasuwałem na przełaju. Oczywiście - idealna będzie nić - dratwa której użyłem do epickiej naprawy szytki Continental Sprinter GATORSKIN. Problem był taki że wpierw musiałem dokonać naprawy ale co to za problem dla miłośnika epiki.
Dokonałem naprawy w ten sposób konsekrując nić która następnie zamontowałem do wahadełka i zawiesiłem na Orłowskim.
By instrumentum naciągnęło tym specyficznym magnetyzmem przynależnym krakowskiemu mesjanizmowi mesmeryczno ostrokołowemu, temu latającemu uniwersytetowi cycling occult science. Na mojej autonomicznej przestrzeni garażowej wykonałem też kameę słońca na której umieściłem imię ducha acme.
Gdy zaordynowałem sobie pewność że proces ładowania został zakończony postanowiłem pojechać wysoko w las. Ponieważ wieczorem miałem wyjechać pociągiem z Krakowa - poczekałem do ostatniej chwili by nocna jazda odbyła się w klimacie co nagle to po diable. Konsekwentnie bowiem zamierzam satanizować. Sam diabeł jest zresztą wzorowany na greckim Panie a opętanie przez Pana nazywane bywa paniką. Rozmyślnie więc zaordynowałem sobie prawdziwie paniczny przełaj jako element operacji magicznej konsekracji wahadełka. Zafundowałem sobie stosowne ciśnienie psychiczne, ja, zjadacz mitów.
Tak tak. Postanowiłem w panice ruszyć w las niepewien czy zdążę wrócić (przebita szytka, defekt roweru - wszystko to uwięziłoby mnie skutecznie na tyle by pociąg odjechał). Cisnąłem więc jak szalony po górę, w nocny las. Zabrałem ze sobą nawóz naturalny granulowany (bezzapachowy) który zapakowałem w woreczek Cinelli i miałem zamiar złożyć go w ofierze duchom lasu w pewnym sekretnym miejscu które znam tylko ja.
Do których też duchów pogaworzyłem w prasłowiańskim prabełkocie, rozsypałem granulat wskoczyłem na siodełko spojrzałem w rozgwieżdżone niebo i wróciłem kwadrans przed planowanym wyjściem na pociag. Po drodze zrobiłem zdjęcie w oazie polarnej która przetrwała ostatnią noc moc mrozów i jest naszym oficjalnym leśnym championem.
Gdyby ta kępka życia zamieniła się w kolarza byłby z niego niezły rouleur...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz