Uprzejmie mi doniesiono że papież Franciszek poświęcił już koszulkę lidera na tegoroczne Giro. Serio? (klik)
Od razu przypomniał mi się polski biskup który święcił parkomaty albo inne sedesy co było oczywiście przedmiotem radosnych kpin w internetach. Albo krakowski żul który na jarmarku świątecznym pluł ludziom do posiłku. Zniesmaczeni turyści odchodzili od stołu a żul miał swój mityczny darmowy lunch. Gdzieś w tym szeregu zachowań jest pies który sika na drzewo znacząc teren. Nie tak znów daleko od papieża błogosławiącego koszulkę.
Są ludzie którzy lubią gdy się na nich sika i są też ludzie którzy z radością założą koszulkę błogosławioną przez Ojca Świętego. Ale kluczem do pełnego sukcesu towarzyskiego jest upewnić się czy ta druga osoba będzie aby na pewno zachwycona tym co zamierzamy jej zaraz zaserwować. W przeciwnym razie bowiem narażamy się na popełnienie przykrej niezręczności. Coś co nam się wydaje fajne nie musi być przecież fajne dla kogoś innego. Szczególnie gdy mówimy o rzadkich upodobaniach seksualnych albo pewnych drażliwych kwestiach religijnych. A w tym akurat przypadku nie trzeba więcej wyjaśniać.
Dla części kolarzy papież jest Przenajświętszym Ojcem Następcą Jezusa ale dla innej części jest po prostu Królem Pedofili (klik). Trudno wyczuć. A przecież nie wiadomo czy pozycji lidera majowego wyścigu nie obejmie gej, racjonalista, lewicowy cyklista albo czciciel starożytnych rzymskich czy celtyckich bogów?
Zresztą to przepompowywanie krwi przez kolarzy też ma w sobie coś z pogańskich rytuałów, ze strasznych obrzędów Teresy Batory. Mistyka krwi. Ale to już inny temat do którego zupełnie nie pasuje różowa koszulka poświęcona przez papieża.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz