No nie wiem, wszystkie te sprzeczki. Jest bóg nie ma boga jest nie ma itd. Są fajniejsze tematy do rozmyślań.
A jeżeli ten Bóg co stworzył świat to jest Zły Bóg? Bo świat jest pełen cierpienia i śmierci. A to zawsze było istotnym problemem teologicznym. . Dlatego ostrokołowy mesjanista pragnie uciec od tej złej materii, uciec od niej na rowerze - oczywiście. By jak najmniej materii mieć w obręczach. Karbon jest niemal niematerialny. Anioły są z karbonu. Na przykład. Gdy ciśniesz podjazd walczysz z grawitacją ową- najbardziej ohydną z sił. Grawitacja jest parszywą emanacją materii.
A pęd ku budowaniu lekkich kół jest dumnym wzgardzeniem masą i materią. I to jest dobry argument gdy ktoś spyta dlaczego ten mostek jest taki drogi. Alby gdy sam siebie kiedyś o to spytasz, nie daj boże. Od razu zadam pokutę , z góry (że tak powiem). Jeździj, jeździj jeszcze więcej bo za dużo myślisz.
Zły Bóg zmalował materię i świat i nas w niego powtykał. A ten Dobry (bo jest też ten Dobry, oczywiście i na szczęście) gdzieś tam siedzi ale taki jakiś ukryty, wycofany. Bo tym światem rządzi ten zły i on nas oszukuje że jest Jedyny i Dobry. Zły to ten Bóg co go w kościołach się błaga o litość na kolanach (serio widziałem, dorośli ludzie tak robią).
I to jest ciekawe bo zakłada pobudzającą niepewność i ukryte dno. Dobrze przygotowuje człowieka do życia, gorzej do posłuszeństwa ale jak ktoś już zauważył życie jest nieposłuszne ludzkim prawom. Dlatego ludzie którzy oddawali się takim rozmyślaniom byli bezceremonialni zabijani, całe ich miasta wyrzynano dla pewności. Organizacja która za to odpowiada funkcjonuje nadal i radośnie święci kolejnych funkcjonariuszy ale dajmy im teraz spokój bo przecież świat jest zły już to wiemy nie trzeba powtarzać.
Ten gnostycki (bo tak to się nazywa) styl patrzenia na wskroś, ta idea boga ukrytego, rzeczywistości stworzonej przez złego stwórcę - Demiurga... Tak, to jest coś o czym można myśleć gdy się ciśnie sto mil w słońcu południa na karbonowym widelcu i oponach 30mm. Scena prawie jak z Kuszenia Świętego Antoniego Flauberta i tak ma być. To znak że idzie dobrze. Oto nam chodzi bowiem, by taki efekt uzyskać wychodząc na rower. To jest bowiem stylówa wyższego rzędu.
Są tacy kolekcjonerzy którzy płacą miliony za kradzione dzieła. Nawet nie mogą się nimi pochwalić, trzymają je pod kluczem w ukrytym pokoju w swojej ukrytej posiadłości na ukrytej wyspie. I czasem siadają w fotelu i samotnie delektują się posiadaniem wyjątkowego przedmiotu, w tajemnicy przed całym światem. I to jest dobra ilustracja tego czym jest totalna immanentość. Czymś podobnym jest owa stylówa wyższego rzędu, całe przedstawienie grasz sam w sobie, a satysfakcja idzie w parze z absolutną hermetyczną dyskrecją.
Ostrokołowiec to moja ulubiona fałszywa tożsamość. Mesjanizm, Pista - jakie to malownicze. Ostre koło. I nagle, nagle odkrywam że gdzieś za ostrym kołem które przecież miało być już samą ostatecznością - coś jeszcze jest i daje mi znaki! Sytuacja niemal analogiczna jak z gnostyckim ukrytym bogiem.
Nie wiem co na to Pista, już się gubię. Chciałem tylko powiedzieć że mam teraz elegancki rower, są canti, są przerzutki. Można cisnąć gravel race, można korzystąc z dobrodziejstw wolnobiegu. Niemal gnostyczne przebudzenie przeżyłem. Wyzwolenie z kolorowego świata ostrego koła stworzonego przez Złego Demiurga. Że tak to nieco pompatycznie ujmę w słowa. Co za przyjemność pójść na rower i nie być przez moment ostrokołowcem. Co za radość bezkarnie mieć sobie dwóch bogów.
Almanzo100 from Royal Antler on Vimeo.
niedziela, 19 maja 2013
Ancient Pista - ostrokołowa rewolucja konserwatywa
Pierwszym ostrokołowcem którego spotkałem w życiu byłem ja sam. Trochę to dziwne, przyznajcie.
No dobra, to nie do końca prawda bo pierwszego spotkałem niejakiego Dee.
Ten gość poprostu zawołał mnie głośno gdy cisnąłem na swoim papiesko szosowym dżajancie przez centrum Gorzowa. On stał pod Empikiem ze swoją olimpijską Serottą i właściwie było to tak dziwne i niedorzeczne że uznaję to za zwiastowanie. Nie liczy się. To nie było spotkanie ostrokołowca ale zwiastowanie pisty.
Gorzów to takie dziwne najnudniejsze miasto świata gdzie nagle zza rogu wychodzi perkusista Milesa Davisa a pod Empikiem (który teraz likwidują) swoją Serottę ostrzy Dee. Taki jest Gorzów w momentach gdy go lubię.
Więc jeżeli przyjmiemy że Dee się nie liczy to pierwszym napotkanym ostrokołowcem byłem ja sam. Całkiem niezła implozja. Możecie sobie wyobrazić jakie to było dziwne obserwowanie tego co się stało potem. Wyobraźcie sobie że wyruszacie w świat szukać ostrokołowców a tu nic. Nie ma. Nigdzie. Jesteś tylko ty sam. Kogo tu hejtować gdy nie ma nikogo?
A potem następuje ekspozja. Tzn wpierw jak wampir - przemieniasz kilku znajomych. Oni niosą dalej wampiryczne ugryzienie ostrokołowości. A potem nagle wszędzie wszyscy. Czy można się dziwić człowiekowi który pomyślał że w końcu wszyscy na świecie staną się ostrokołowcami? Jak w inwazji zombie, tego zombizmu co przenoszony jest przez nieuleczalny wirus a leczy go tylko strzał w głowę.
Wszystko wydawało się do tego zmierzać. A i teraz sprawa jest nie do końca oczywista. Umysł ratował się schronieniem w ostrokołowy mesjanizm. To miało być bezpieczną ucieczką w rodzaju takich jakie miały miejsce w czasach zarazy, gdy uciekano za miasto i spędzano czas na opowiadaniu frywolnych historyjek. Uciekliśmy więc na ostrych w nocy, w las, w ten krakowski las gdzie mieszkają dzikie zwierzęta, w tę krakowską noc w którą słychać dziwne myśli.
Wjechaliśmy więc na najwyższą górę co było naturalnym zachowaniem, ostatnich odruchem obrony tożsamości. Grą na czas - zanim wchłonie nas wesoły kolorowy świat ostrego koła. Skryliśmy się więc w mroku i opowiadaliśmy sobie historie. I tak powstał mesjanizm ostrokołowy a na niebie pojawiła się czterogłowa kometa a my byliśmy zmęczeni ale natchnieni. A potem się zjebał samolot w Smoleńsku a mesjanizm się zrobił zbyt meinstreamowy nawet dla nas. Teraz więc musimy to przeczekać tak by znów być pół kroku za modą która nas goni. KLiK!
Cała ta historia daje nam ciekawą perspektywę patrzenia. Poczytajcie sobie Witkacego, o narkotykach które przywoził tajemniczy doktor. O willach w których zbierali się ciekawi ludzie i zażywali zdumiewające kuleczki. Nabierzcie w usta tego smaku a potem pobiegnijcie obejrzeć zdjęcia z Marszu Konopii w Pradze i ujrzycie zakapturzonego ciula z wielkim bongo siedzącego na chodniku i pokazującego faka do kamery. Rozumiesz teraz to zagrożenie jakie niesie demokracja, z ducha obca naszemu charakterowi?
Możemy więc przybrać pozę wyszukaną i pod pozorem rekonstrukcji historycznej uprawiać nieszkodliwy elitaryzm. Jakby nie dostrzegać coraz bardziej żenujących prób przekucia ostrego koła w zjawisko masowe. Masowe tak jak masowa jest kilogramowa obręcz udająca Pistę. To niesmaczne i nieeleganckie.
Więc w ramach takiej celebracji ostrokołowego ancient regimu dokonałem ostatnio restauracji bardzo starego plakatu, truskulowego aż do bólu.
Pracowicie zeskanowałem podniszczony oryginał, wydrukowałem w ładnej formie trzymającej format pierwowzoru i podarowałem jako wotum dziękczynne serwisowi Bike Studio na Starowiślnej, Kraków, Młodopolska. Będzie tłem dla ciekawego kolażu starych części rowerowych które zawieszone w manierze a la Blair Witch Project mają straszyć małe dziewczynki.
No dobra, to nie do końca prawda bo pierwszego spotkałem niejakiego Dee.
Ten gość poprostu zawołał mnie głośno gdy cisnąłem na swoim papiesko szosowym dżajancie przez centrum Gorzowa. On stał pod Empikiem ze swoją olimpijską Serottą i właściwie było to tak dziwne i niedorzeczne że uznaję to za zwiastowanie. Nie liczy się. To nie było spotkanie ostrokołowca ale zwiastowanie pisty.
Gorzów to takie dziwne najnudniejsze miasto świata gdzie nagle zza rogu wychodzi perkusista Milesa Davisa a pod Empikiem (który teraz likwidują) swoją Serottę ostrzy Dee. Taki jest Gorzów w momentach gdy go lubię.
Więc jeżeli przyjmiemy że Dee się nie liczy to pierwszym napotkanym ostrokołowcem byłem ja sam. Całkiem niezła implozja. Możecie sobie wyobrazić jakie to było dziwne obserwowanie tego co się stało potem. Wyobraźcie sobie że wyruszacie w świat szukać ostrokołowców a tu nic. Nie ma. Nigdzie. Jesteś tylko ty sam. Kogo tu hejtować gdy nie ma nikogo?
A potem następuje ekspozja. Tzn wpierw jak wampir - przemieniasz kilku znajomych. Oni niosą dalej wampiryczne ugryzienie ostrokołowości. A potem nagle wszędzie wszyscy. Czy można się dziwić człowiekowi który pomyślał że w końcu wszyscy na świecie staną się ostrokołowcami? Jak w inwazji zombie, tego zombizmu co przenoszony jest przez nieuleczalny wirus a leczy go tylko strzał w głowę.
Wszystko wydawało się do tego zmierzać. A i teraz sprawa jest nie do końca oczywista. Umysł ratował się schronieniem w ostrokołowy mesjanizm. To miało być bezpieczną ucieczką w rodzaju takich jakie miały miejsce w czasach zarazy, gdy uciekano za miasto i spędzano czas na opowiadaniu frywolnych historyjek. Uciekliśmy więc na ostrych w nocy, w las, w ten krakowski las gdzie mieszkają dzikie zwierzęta, w tę krakowską noc w którą słychać dziwne myśli.
Wjechaliśmy więc na najwyższą górę co było naturalnym zachowaniem, ostatnich odruchem obrony tożsamości. Grą na czas - zanim wchłonie nas wesoły kolorowy świat ostrego koła. Skryliśmy się więc w mroku i opowiadaliśmy sobie historie. I tak powstał mesjanizm ostrokołowy a na niebie pojawiła się czterogłowa kometa a my byliśmy zmęczeni ale natchnieni. A potem się zjebał samolot w Smoleńsku a mesjanizm się zrobił zbyt meinstreamowy nawet dla nas. Teraz więc musimy to przeczekać tak by znów być pół kroku za modą która nas goni. KLiK!
Cała ta historia daje nam ciekawą perspektywę patrzenia. Poczytajcie sobie Witkacego, o narkotykach które przywoził tajemniczy doktor. O willach w których zbierali się ciekawi ludzie i zażywali zdumiewające kuleczki. Nabierzcie w usta tego smaku a potem pobiegnijcie obejrzeć zdjęcia z Marszu Konopii w Pradze i ujrzycie zakapturzonego ciula z wielkim bongo siedzącego na chodniku i pokazującego faka do kamery. Rozumiesz teraz to zagrożenie jakie niesie demokracja, z ducha obca naszemu charakterowi?
Możemy więc przybrać pozę wyszukaną i pod pozorem rekonstrukcji historycznej uprawiać nieszkodliwy elitaryzm. Jakby nie dostrzegać coraz bardziej żenujących prób przekucia ostrego koła w zjawisko masowe. Masowe tak jak masowa jest kilogramowa obręcz udająca Pistę. To niesmaczne i nieeleganckie.
Więc w ramach takiej celebracji ostrokołowego ancient regimu dokonałem ostatnio restauracji bardzo starego plakatu, truskulowego aż do bólu.
Pracowicie zeskanowałem podniszczony oryginał, wydrukowałem w ładnej formie trzymającej format pierwowzoru i podarowałem jako wotum dziękczynne serwisowi Bike Studio na Starowiślnej, Kraków, Młodopolska. Będzie tłem dla ciekawego kolażu starych części rowerowych które zawieszone w manierze a la Blair Witch Project mają straszyć małe dziewczynki.
środa, 15 maja 2013
Radar z bambusa albo ostre na swiftach
Przybyło kiedyś USA na jakieś małe tropikalne wyspy zamieszkane przez szczęśliwe dzikie plemiona. Amerykańscy żołnierze ujrzeli półnagich prostaczków a tubylcy ujrzeli bogów przybyłych w żelaznych ptakach. I skrzynie pełne wszelkiego dobra wypakowywane z samolotów na pospiesznie zbudowanych lotniskach. A na skrzyniach tych napisy CARGO. I z tego zderzenia światooglądów powstały tzw kulty cargo. Bo dzicy wpadli na oczywisty dość pomysł że w tej sytuacji wypada już tylko paść na kolana i oddawać cześć.
Gdy Amerykanie załatwili co mieli załatwić i poszli sobie dzicy poczęli usypywać prymitywne pasy startowe i budować "radary" i "samoloty" z bambusów czy innych dla nich high endowych dostępnych materiałów i technologii. W ten sposób, naśladując zachowanie "białych" mieli nadzieje na powrót "bogów" ze swoimi wspaniałymi skrzyniami CARGO. Generalnie, jak to się teraz mówi - trochę beka. Płynie taka rzeczka w Krakowie - Drwina. Tak apropos.
Naukowcy i psycholodzy uwielbiają znęcać się nad kultami cargo. Bo są też one świetnym przykładem pewnego prostego błędu myślowego od którego wcale nie jesteśmy wolni jako gatunek en masse. Łatwo pomyśleć że słońce wstaje bo kogut pieje. Oczywiście nam się to wydaje śmieszne, ale to tylko dlatego że bzdura dziś w wieku nauki musiała uciekać w niezbadane rejony a najlepiej w głąb ludzkiego serca gdzie nie sięga ani oko ani szkiełko ani nic. Rozum jest Gargamelem a Serce to Wioska Smerfów. Czaisz dzikusie?
Ok, a co to ma do ostrego koła?
A no ostatnio gdy patrzę na niektóre współczesne "ostrokołowe" konstrukcje a szczególnie koła na obręczach Swift Arriv to wypisz wymaluj, dzikusy budujące "radary" z bambusów. W nadziei na przyjście Ducha Pisty albo na co oni tak liczą. Bo na coś muszą liczyć, coś tam sobie chcą osiągnąć. Chcą się załapać na ostrokołową arkę która dawno odpłynęła jak Amerykanie, jak Stare Czasy i raczej nie myśli wracać?
Tu bym jeszcze wymienił upierdalanie przelotek z ramy jako przykład podobnych zachowań. Jakieś proste prymitywne naśladownictwo, właściwie - pseudoreligijne paramagiczne myślenie. Koło z kilogramową "wysoką" obręczą tak się ma do Shamala,Pisty czy HplusSon jak radar do "radaru z bambusa". No niby podobne ale...
W inną stronę poszedł Kuśmirowski który zrobił rower z czekolady. To rozumiem. To znaczy - nie, nie rozumiem...
Gdy Amerykanie załatwili co mieli załatwić i poszli sobie dzicy poczęli usypywać prymitywne pasy startowe i budować "radary" i "samoloty" z bambusów czy innych dla nich high endowych dostępnych materiałów i technologii. W ten sposób, naśladując zachowanie "białych" mieli nadzieje na powrót "bogów" ze swoimi wspaniałymi skrzyniami CARGO. Generalnie, jak to się teraz mówi - trochę beka. Płynie taka rzeczka w Krakowie - Drwina. Tak apropos.
Naukowcy i psycholodzy uwielbiają znęcać się nad kultami cargo. Bo są też one świetnym przykładem pewnego prostego błędu myślowego od którego wcale nie jesteśmy wolni jako gatunek en masse. Łatwo pomyśleć że słońce wstaje bo kogut pieje. Oczywiście nam się to wydaje śmieszne, ale to tylko dlatego że bzdura dziś w wieku nauki musiała uciekać w niezbadane rejony a najlepiej w głąb ludzkiego serca gdzie nie sięga ani oko ani szkiełko ani nic. Rozum jest Gargamelem a Serce to Wioska Smerfów. Czaisz dzikusie?
Ok, a co to ma do ostrego koła?
A no ostatnio gdy patrzę na niektóre współczesne "ostrokołowe" konstrukcje a szczególnie koła na obręczach Swift Arriv to wypisz wymaluj, dzikusy budujące "radary" z bambusów. W nadziei na przyjście Ducha Pisty albo na co oni tak liczą. Bo na coś muszą liczyć, coś tam sobie chcą osiągnąć. Chcą się załapać na ostrokołową arkę która dawno odpłynęła jak Amerykanie, jak Stare Czasy i raczej nie myśli wracać?
Tu bym jeszcze wymienił upierdalanie przelotek z ramy jako przykład podobnych zachowań. Jakieś proste prymitywne naśladownictwo, właściwie - pseudoreligijne paramagiczne myślenie. Koło z kilogramową "wysoką" obręczą tak się ma do Shamala,Pisty czy HplusSon jak radar do "radaru z bambusa". No niby podobne ale...
W inną stronę poszedł Kuśmirowski który zrobił rower z czekolady. To rozumiem. To znaczy - nie, nie rozumiem...
wtorek, 14 maja 2013
Radio Pista
Wierzy się w pewnych kręgach że żydowska mitologia (jakkolwiek by to brzmiało dziś, po tragicznych doświadczeniach XX wieku) stanowi uniwersalne narzędzie do objaśniania historii. W sensie, że cokolwiek się nie zdarzy w dziejach, rewolucja, kontrrewolucja itd. - wszystko to jest tylko przypisem do Zmartwychwstania. Które oczywiście jest samo w sobie jest przypisem do bajek jakie opowiadali sobie pustynni pastuszkowie przez poprzednie tysiąc lat.
No to pozostańmy na minutę, na jeden akapit w kręgu takiego myślenia. Jako mag chaosu mogę wszystko. Ja płacę mandaty a wy tylko idźcie za mną i łamcie wszelkie przepisy.
Oto więc tak jak Zmartwychwstanie przytrafiło się Ludzkości tak samo Ostre Koło przytrafiło się Mi. W mojej jednostkowej osobistej historii pojawienie się Ostrego Koła było tym czym dla ludzkości Zmartwychwstanie. Oczywiście teraz jedziemy XIX wieczną niemiecką filozofią dziejów a nie Radiem Maryja ani innym Szymonbajkiem - dodam dla absolutnej jasności. W Radiu Maryja filozofię niemiecką mają za przeklętą i z ducha obcą myśli polskiej - dlatego tak trudną dla nas Polaków do przełknięcia. Wiem bo słuchałem stosownej audycji w formie podcasta wożąc przesyłki w Londynie na Pistach. Mam nadzieję że mój mandat by mówić dalej stała się właśnie Rzeczywisty.
Więc tak jak Dzieje Powszechne zwykło się objaśniać przez pryzmat Chrystusa tak samo ja swoje Dzieje objaśniam przez pryzmat Ostrego Koła a Pisty w szczególności. Więc oto siedzę przy stole, nabożnie spożywam kawę i zerkając ponad ekran laptopa uprawiam poranną adorację Pisty. Głoszę absolutną jedność jaką osiągnę nakurwiając dziś w skupieniu przez miasto.
I dlatego wszystko co było i jest - jest w tajemnicy i przez Ostre Koło. Dla mnie.
A to znaczy tylko i aż tyle że jest uniwersalnym zbiorem metafor. Że mogę opowiedzieć prawie wszystko i prawie wszystko wyjaśnić odwołując się do obrazów piast, nakurwiania i potu. Do zjawisk towarzyskich i zakonów magicznych jakie ufundowane są na ostrym kole. A kosmos mi w tym myśleniu pomaga a ja mu pomagam pomagać.
A teraz - jak to w życiu bywa - piosenka.
No to pozostańmy na minutę, na jeden akapit w kręgu takiego myślenia. Jako mag chaosu mogę wszystko. Ja płacę mandaty a wy tylko idźcie za mną i łamcie wszelkie przepisy.
Oto więc tak jak Zmartwychwstanie przytrafiło się Ludzkości tak samo Ostre Koło przytrafiło się Mi. W mojej jednostkowej osobistej historii pojawienie się Ostrego Koła było tym czym dla ludzkości Zmartwychwstanie. Oczywiście teraz jedziemy XIX wieczną niemiecką filozofią dziejów a nie Radiem Maryja ani innym Szymonbajkiem - dodam dla absolutnej jasności. W Radiu Maryja filozofię niemiecką mają za przeklętą i z ducha obcą myśli polskiej - dlatego tak trudną dla nas Polaków do przełknięcia. Wiem bo słuchałem stosownej audycji w formie podcasta wożąc przesyłki w Londynie na Pistach. Mam nadzieję że mój mandat by mówić dalej stała się właśnie Rzeczywisty.
Więc tak jak Dzieje Powszechne zwykło się objaśniać przez pryzmat Chrystusa tak samo ja swoje Dzieje objaśniam przez pryzmat Ostrego Koła a Pisty w szczególności. Więc oto siedzę przy stole, nabożnie spożywam kawę i zerkając ponad ekran laptopa uprawiam poranną adorację Pisty. Głoszę absolutną jedność jaką osiągnę nakurwiając dziś w skupieniu przez miasto.
I dlatego wszystko co było i jest - jest w tajemnicy i przez Ostre Koło. Dla mnie.
A to znaczy tylko i aż tyle że jest uniwersalnym zbiorem metafor. Że mogę opowiedzieć prawie wszystko i prawie wszystko wyjaśnić odwołując się do obrazów piast, nakurwiania i potu. Do zjawisk towarzyskich i zakonów magicznych jakie ufundowane są na ostrym kole. A kosmos mi w tym myśleniu pomaga a ja mu pomagam pomagać.
A teraz - jak to w życiu bywa - piosenka.
niedziela, 5 maja 2013
Głód ostrokołowca
Ludzie którzy przeżyli jako dziecko wojnę lub czas wielkiego głodu nawet kilkadziesiąt lat później będą mieli specyficzne podejście do żywności. Pewnie wielu z was miało takiego dziadka czy babcię o niezrozumiałym podejściu do życia.
Do tych głębokich warstw duszy które powstają w latach gdy ustala się osobowość nigdy już nie dotrze fakt że jedzenia mamy dziś aż za dużo. Że nasze dzisiejsze śmietniki wykarmiłyby całą ówczesną ludzkość jaka mieszkała w okolicach roku 1920 na tej trzeciej planecie od słońca.
Oni gdzieś tam w środku zawsze nosić będą głodne dziecko i koniec. Taka jest dynamika. Tak sobie wdrukowali i chyba tylko eliksir Hofmana może tu coś podziałać.
Ja mam tak samo z ostrym kołem. To znaczy - trochę tak samo a trochę zupełnie inaczej. Bo jednak każdy człowiek jak inny.
Moje ostrokołowe dzieciństwo przypadło na okres wielkiego głodu. Nie było nic, było bardzo mało treści ostrokołowych do spożycia. Jadło się wszystko co się znalazło a głód był najlepszym kucharzem. Z drugiej strony - nie było tego całego śmieciowego jedzenia - jeżeli wiesz o czym mówię.
I coś sobie musiałem wdrukować bo i dziś miewam takie radosne ukłucie w sercu gdy widzę rower z ostrym kołem nagle przypadkiem na ulicy. Albo na zdjęciu gdzieś w prasie, nawet czasem w reklamie. Jakbym na moment wziął w nawias całe dziesięć lat i to co się zdarzyło przez ten czas. Oczywiście potem szybko dochodzę do siebie, otrząsam się i rozliczam z tej emocjonalnej rozrzutności. Ale w duchu się cieszę bo to we mnie odezwało się owo magiczne stworzenie zwane dzieckiem które potrafi zachwycić się najbardziej codzienną z pozoru normalną i banalną rzeczą. Jaką jest przecież dziś ostre koło.
W tym trybie właśnie fotografowałem przez ostatnie dwa tygodnie rowery krążąc po ulicach Krakowa. Z celem czy bez celu. Wybrałem trzy, in order of appearance będzie to:
Mielec Huberta
Huberta którego jeszcze wtedy nie znałem zobaczyłem pod Tesco na Kapelance. Na pierwszy rzut oka wydało mi się że ma koła 650c co oczywiście wzbudziło mój entuzjazm. Ciekawy rower - pomyślałem.
Bo lubię małe koła. Nie żebym sam miał małe. Dogoniłem go na światłach i zrobiłem kilka zdjęć. Okazało się że to czwarty dzień Huberta na ostrym kole, że jest wspaniale i że ktoś w Mielcu powiedział mu że to jest rama na 26 tymczasem jest ona na 28. Klasyczny problem. Bo teraz wadzi korbą (jest za nisko) a gdy założy duże koła wadzić będzie butem o przednie. Wtedy trzeba sobie wyrobić ekwiwalent tego w co wyposażone były niegdyś samoloty bojowe. Chodziło o taki mechanizm by strzelając przez śmigło nie odstrzelić go sobie. Coś takiego musi mieć w głowie ostrokołowiec o ekstremalnie małym overlapie.
Rower pod bramą Floriańską.
Złożony z nowych i relatywnie tanich części przyciągał wzrok. Ale jak się na nim hamuje? Ludzie często nie ogarniają całego świata ostrokołowego od razu i jeźdzą na platformach bez hamulców. Myśląc że tak ma być a wszelkie wynikłe z tego niedogodności (ze śmiercią owszem) spisują na rachunek tego że to przecież ostre koło i nikt nie mówił że będzie łatwo. Ładny rower, znak schyłku ery kolorowych obręczy z Velocity.
Rower na Starowiślnej.
Za godzinę miała ruszyć ostrokolarska majówka. Od kilku dni borykałem się z poważnym zapaleniem zatok co dawało mi świetny argument by zostać w domu i odpuścić sobie wszelkie powikłania. Musiałem jednak wyjść obejrzeć mieszkanie i wracając - zobaczyłem taki rower. Wyglądał pięknie, w deszczu, z beżowym bokiem opony. Truskulowy. Tak przystanąłem na moment i patrzyłem. A potem zobaczyłem że nosek sięga ziemi i wzdrygnąłem się na myśl o tym do czego może prowadzić taki brak torowego purytyzmu.
piątek, 3 maja 2013
Alfred Jarry "Nadsamiec"
Broń wyrzucała kule dum-dum. Z elektrycznego guzika nie zostało nic, a niewiele więcej z przepierzenia, o czym świadczył urwany wrzask Bogu ducha winnego zjadacza przystawek w przyległym gabinecie. Lecz guzik elektryczny, trafiony w samo sedno, posłał momentalnie prąd do dzwonka.
Zjawił się kelner.
-Drugą flaszkę alkoholu! - rozkazał Elson!
Natrafiłem ostatnio na taką książkę. Zakładam że ktoś z was mógł zapomnieć raz kasku wychodząc z domu z zamiarem uprawiania ostrego hill-bombingu. I zarywszy głową w asfalt uszkodził sobie pewne obszary w mózgu. I teraz czyta tego bloga w ramach rekonwalescencji. Po cichu ma także nadzieje zrozumieć czym była ta siła która kazała mu zapierdalać bez hamulców w dół ulicy na torowym rowerze. Zakładając że nie było to bezmyślne naśladownictwo wyczynów podpatrzonych na YouTube. Choć owczy pęd jest jedną z najpotężniejszych sił psychicznych to pamiętaj - lepiej żyć jeden dzień jak wilk niż sto lat jak owca.
Powzięty wespół z Arthurem Gough pomysł Elsona by po rozpoczęciu fabrykacji "Perpetual-Motion-Food" lansować ów produkt poprzez wyścig odżywianej tylko nim ekipy cyklistów z pociągiem ekspresowym nie stanowił bynajmniej precedensu.
I jeżeli ty jesteś tym czytelnikiem to pozdrawiam serdecznie i ponieważ wiem że kalectwo jakim się obdarzyłeś odebrało Tobie subtelną umiejętność czytania obrazów symbolicznych to podpowiem. Okładka książki Nadsamiec przestawia wielkiego kutasa na rowerze wyścigowym. Reszta z was oczywiście zobaczyła to od razu. Dodając do tego zdumiewający tytuł i dopisek na dole - Proza Obca - otrzymujemy niezłą mieszankę obok której nie wyobrażam sobie bym mógł przejść obojętnie.
Alfred Jarry który popełnił to dziełko w 1902 roku - był ciekawym typem. Może znacie go z takiej książki jak Ubu Król Czyli Polacy. W tym miejscu pozdrawiamy krakowskich mesjanistów ostrokołowych którzy już pewnie łączą te fakty na swój sposób w najpiękniejszą teorię dziejów.
Alfred był bohaterem paryskiej bohemy i jeździł na rowerze. Nie tylko jeździł - był zapalonym cyklistą. Kto wie, może było to nawet ostre koło. Mamy więc oto archetyp hipstera który siedzi w kawiarni, coś tam pisze i jeździ na ostrym. Nie żartuję. Oto pra hipsters ostrokołowy.
Zmarł w wieku 34 lat głównie z powodu gruźlicy napędzonej dodatkowo nadużywaniem alkoholu i narkotyków. Dosyć żartów ciule.
Zafascynowany ruchami kierownicy, ze wzrokiem wlepionym w przednie koło, niczym nie zdradzał świadomości, że każda z daremnych, głupawych ewolucji pcha go wprost pod dalekobieżny ekspres, rozpędzony tuż za nim do trzystu kilometrów na godzinę.
Osią opowieści jest badanie granic ludzkich sił a raczej ekstatyczne doświadczanie ich nieograniczoności. I to w dwojaki sposób. Z jednej strony - w akcie miłosnym a z drugiej w szaleńczej pędzie na rowerze wyścigowym. Sto kilkadziesiąt stron wypełnionych groteską, wspaniałą literaturą francuską w której czuć mocno Rabeleisa ale to tylko kolejny zacny komplement.
Pumpy na udach wzdymały się od sprężonych mięśni prostowników! Jego bicykl był wyścigówką, jakiej w życiu nie widziałem, o ledwie widocznych dętkach i przełożeniu wyższego stopnia niż w naszym kwindemie; wprawiał ją w ruch z łatwością, pedałując bez najmniejszego oporu (...) Mięśnie łydek tętniły jak dwa alabastrowe serca.
Najstarsze tradycje magiczne świata odwoływały się do słowa. Podobnie jak dzisiejsza pop-tradycja biznesowo magiczna dla ubogich czyli NLP (tzw. neurolingwistyczne programowanie). Świetnie sprawdza się to w lekturze Nadsamca. Szaleńcze przebogate korowody słów (jak to u Rabelaisa) powtarzające w nieskończoność kłamstwo o niewyczerpalności sił ludzkich spowodowały że potem przez całą noc nie spałem oglądając film z filmem. I wcale mi się spać nie chciało.
Czy to morale rozbudzone absurdem literatury jaką zażyłem, czy tak jak wspaniały wódz przed żołnierzem - Jarry roztoczył przedemną wizję która wzbudziła we mnie siły jakich wcześniej nie przeczuwałem? Bzdura jest najpierwotniejszą najsilniejszą energią wszechświata. Jakoś tak brzmiało to zdanie które wychwyciłem z książki.
Uwielbiam klimat tamtejszej pseudonauki. Gdy alkohol i wołowina zaprawiona strychniną były super jedzeniem dla kolarzy. Coś świat stracił po drodze. Gdy patrzę na dzisiejszy peleton, jedzenie wyciskane z tubek, wszystko jakieś takie sterylne i bez wąsów. Trochę takie uczucie jak patrzę na seryjne ostre koła. Złożone przez ludzi którzy się nie znają dla ludzi którzy się nie znają a wszystko to z miłości do pieniądza za który to przypominam - nie da się kupić stylu.
Ostatnio przypadkiem na moment kupując opony zostały wkręcony w proces projektowania roweru który pewnie będzie można kupić w przyszłym sezonie. Dowiedziałem się że teraz poleca się siodełka ze sprężynami do ostrego koła, że teraz takie są. Jaki ja jestem w niedoczasie. Skryjcie się pod moimi ramionami w moim niedoczasie, czasu może mało ale miejsca dla wszystkich.
Książka jest pełna świetnej francuskiej pieprznej erotyki. Ponieważ jedną z moim fałszywych tożsamości jest recenzent filmów pornograficznych na pewnym portalu (klik) mogę stwierdzić ze znawstwem że mamy tu niezły przykład tego jak w świetny sposób można przedstawić komuś sferę zmysłową. Pięknie pisze Jarry.
Całość stanowi cudną mieszankę czarnego humoru, erotyki i elementów science fiction. Pobudzi wytrawnego ostrokołowca do jeszcze bardziej morderczych podjazdów i pozbawi do reszty skrupułów w materii erotycznej. Widziałem jeszcze kilka egzemplarzy w outlecie Empiku na Rynku za 10 zł. Bądź szybki.
Etykiety:
literatura
środa, 1 maja 2013
Papież błogosławi Maglia Rosa!
Uprzejmie mi doniesiono że papież Franciszek poświęcił już koszulkę lidera na tegoroczne Giro. Serio? (klik)
Od razu przypomniał mi się polski biskup który święcił parkomaty albo inne sedesy co było oczywiście przedmiotem radosnych kpin w internetach. Albo krakowski żul który na jarmarku świątecznym pluł ludziom do posiłku. Zniesmaczeni turyści odchodzili od stołu a żul miał swój mityczny darmowy lunch. Gdzieś w tym szeregu zachowań jest pies który sika na drzewo znacząc teren. Nie tak znów daleko od papieża błogosławiącego koszulkę.
Są ludzie którzy lubią gdy się na nich sika i są też ludzie którzy z radością założą koszulkę błogosławioną przez Ojca Świętego. Ale kluczem do pełnego sukcesu towarzyskiego jest upewnić się czy ta druga osoba będzie aby na pewno zachwycona tym co zamierzamy jej zaraz zaserwować. W przeciwnym razie bowiem narażamy się na popełnienie przykrej niezręczności. Coś co nam się wydaje fajne nie musi być przecież fajne dla kogoś innego. Szczególnie gdy mówimy o rzadkich upodobaniach seksualnych albo pewnych drażliwych kwestiach religijnych. A w tym akurat przypadku nie trzeba więcej wyjaśniać.
Dla części kolarzy papież jest Przenajświętszym Ojcem Następcą Jezusa ale dla innej części jest po prostu Królem Pedofili (klik). Trudno wyczuć. A przecież nie wiadomo czy pozycji lidera majowego wyścigu nie obejmie gej, racjonalista, lewicowy cyklista albo czciciel starożytnych rzymskich czy celtyckich bogów?
Zresztą to przepompowywanie krwi przez kolarzy też ma w sobie coś z pogańskich rytuałów, ze strasznych obrzędów Teresy Batory. Mistyka krwi. Ale to już inny temat do którego zupełnie nie pasuje różowa koszulka poświęcona przez papieża.
Od razu przypomniał mi się polski biskup który święcił parkomaty albo inne sedesy co było oczywiście przedmiotem radosnych kpin w internetach. Albo krakowski żul który na jarmarku świątecznym pluł ludziom do posiłku. Zniesmaczeni turyści odchodzili od stołu a żul miał swój mityczny darmowy lunch. Gdzieś w tym szeregu zachowań jest pies który sika na drzewo znacząc teren. Nie tak znów daleko od papieża błogosławiącego koszulkę.
Są ludzie którzy lubią gdy się na nich sika i są też ludzie którzy z radością założą koszulkę błogosławioną przez Ojca Świętego. Ale kluczem do pełnego sukcesu towarzyskiego jest upewnić się czy ta druga osoba będzie aby na pewno zachwycona tym co zamierzamy jej zaraz zaserwować. W przeciwnym razie bowiem narażamy się na popełnienie przykrej niezręczności. Coś co nam się wydaje fajne nie musi być przecież fajne dla kogoś innego. Szczególnie gdy mówimy o rzadkich upodobaniach seksualnych albo pewnych drażliwych kwestiach religijnych. A w tym akurat przypadku nie trzeba więcej wyjaśniać.
Dla części kolarzy papież jest Przenajświętszym Ojcem Następcą Jezusa ale dla innej części jest po prostu Królem Pedofili (klik). Trudno wyczuć. A przecież nie wiadomo czy pozycji lidera majowego wyścigu nie obejmie gej, racjonalista, lewicowy cyklista albo czciciel starożytnych rzymskich czy celtyckich bogów?
Zresztą to przepompowywanie krwi przez kolarzy też ma w sobie coś z pogańskich rytuałów, ze strasznych obrzędów Teresy Batory. Mistyka krwi. Ale to już inny temat do którego zupełnie nie pasuje różowa koszulka poświęcona przez papieża.
Subskrybuj:
Posty (Atom)