wtorek, 14 grudnia 2010

Doszedłem do Ronda.

Tak... Na Rondzie Mogilskim dzieją się dziwne rzeczy i już zawsze chyba tak będzie, bo być musi. To tak w deszcz stulecia ziemia odsłoniła ruiny austryjackich fortów gdzie wielki krakowski metafizyk rozstrzeliwał swoich podwładnych, doktorantów i studentów w ramach badań na sytuacjami granicznymi Jaspersa.
To na Rondzie Mogilskim, krakowskiej wieży bubel transportu miejskiego ostatnio zatrzymała mnie policja na światłach i pytała czy widziałem św Mikołaja. Oczywiście jechałem na ostrym kole jako wierny syn swego czasu. I to wtedy zaczęłem mówić o śmierci w tak umiejętny sposób że za chwilę policjanci zapomnieli że są policjantami a to warunek konieczny by się z nimi wogóle dogadać...

xxx

Ale co miało być o rondzie? Jade szybko w dół, przedemną tramwaj i klasyczny konflikt interesów w którym idzie o życie z jednej strony a z drugiej o parę minut opóźnienia. Jadę, nasze drogi pod kątem prostym przecięte, on bismark , ja orzeł. błyskawica i burza.

cóż, ze wstydem przyznam że jechałem na instykcie wtedy. na tym spadku który mamy po naszych futrzastych przodkach , na tej skamienialinie ewolucji, na tym czego dojrzały mężczyzna wstydzi się bo to raz że nie rozumowe, dwa że nieludzkie , trzy - prawie kobiece...

instynkt. nasz spadek po tamtych czasach gdy nic innego nie mieliśmy. dziś się go wstydzimy jak bogaty kupiec swych małostkowych korzeni. instykt, spadek bezcenny po naszych braciach których w nadchodzących świętach położymy nożem kilka tysięcy futrzastych , płetwiastych, pierdzących zajęcy, karpii, kurczaków. nasz po nich spadek, instynkt.

xxx

niemniej, pędząc na zderzenie - cały tramwaj się za mnie modlił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz