całe to wydarzenie jest świętem prastarej rasy która z niesmakiem patrzyła na narodziny kolorowego świata ostrego koła.
i dla upamiętnienia pierwotnego drgnienia truskulu co dwa lata odprawia Krakopoloko.
Ku przebłaganiu Boga Pisty, bracia Ezoterycznego Obrządku Ostrego Koła złożyli w ofierze wysiłek zawodników, ejekulacje aury które wypuszczali z siebie w chwilach największego podniecenia szałem wyścigu. Szałem który każe zacytować Jungera - bliskiego przyjaciela Alberta Hoffmana, zjadacza kwasów, wielkiego herosa pierwszej wojny światowej (infranteria) a także - lust but not leat - wielkiego niemieckiego pisarza:
-Dla ludzi ogarniętych chęcią wzbicia się czasem na skrzydłach upojenia
ponad własne zahamowania, nie istnieje zasadnicza różnica między
natarciem w walce, a uczuciem podniecenia w samym środku szampańskiej
biesiady. Eskalacja życia, oszalały bieg krwi, nagłe wolty uczuć,
eksplozje myśli w mózgu – oto forma bycia, która dochodzi tu do głosu.
I my zbieraliśmy jak w wielki żagiel helowy te wasze mikrowzruszenia i z pokorą ofiarowaliśmy je bóstwom pisty.
xxx
DUCE J. - szara eminencja Krakopoloko. Dał nam znak w piątek rano potwierdzając istnienie pewnymch dziwnych meandrów w podziemnych ciekach umysłu. Wskazał nam kierunek na kilka godzin przed rozpoczęciem Krakopoloko. Na długo zanim powstał manifest dla alleycatu który miał się rozegrać wieczorem.
A w niedzielę - w niedzielę pracowicie a bezwiednie wyjebał się na boju (w obrębie). Jest to o tyle ciekawe że jeszcze przed chwilą miał wychwalać jak to dobrze mu się jeździ na singlu miejskim, ma przełożenie i hamulce. A już za moment leżał na alejce złorzecząc na parszywe ustrojstwo przyczepione do korony widelca. A to jest o tyle ciekawe że gdzieś kiedyś, bardzo dawno temu dawniej nawet niż pierwsze Krakopoloko w tym samym mniej więcej miejscu odtańczywszy dziwny taniec na rowerze upadła Agata. I tak się wziął Boj. I dużo jeszcze dziwniejszych rzeczy się tam potem działo. A Janowi kibicujemy bo powraca ze zdwojoną siłą, kupił nowe bloki TIMEa i lampkę KNOGa w sklepie PROFIDEA znanym bardziej jako "U Lappierra" na Piłsudskiego w Krakowie - dumnego od trzech edycji przyjaciela Krakopoloko dzięki któremu nie ścigacie się na darmo i po nic. Polecamy ten sklep.
xxx
piątkowy alejkat, a właściwie rytuał całopalenia kalorii i zahamowań.
raz byliście na boju jak był start.
mieliście przywieźć ulotkę z galerii Archetyp z podpisem kogoś z obsługi Dymu. Właściwie to był wyścig Kolory -> Dym. Bardzo ważne ostrokołowo miejsca Krakowa. W obu są czakramy. Tak, te słynne Krakowskie czakramy.
mieliście przywieźć bilet komunikacji miejskiej skasowany między 19,40 a 20.10. Biorą pod uwagę że wyścig wystartował o 19,42 - było zabawnie.
mieliście podjechać do ali na wzgórze świętej bronisławy. niby tylko po zadanie specjalne bo meta była kilkaset metrów wyżej - na djabelskim moście. Tymczasem już by dojechać do ali trzeba było się napocić na salwatorskim bruku, naoddychać się historią i cichą magią pradawnego lasu. Wzgórze od zawsze było miejscem kultu rdzennym prawedyjskich prasłowian.
Dlatego tyle na nich kościołów - te budowano właśnie grzebiąc miejsca ważne dla ludzi tam mieszkających. Miały chronić przed "diabłami" zamieszkującymi ponoć te ziemie. Nic to nie pomogło, w latach 20. XX wieku ze wzgórza zeszło tornado które zniszczyło klasztor leżący u jego podnóża. Samo wzgórze do dziś jest miejscem wielu anomalii pogodowych i ulubionym miejscem spaceru Krakowian.
Dlatego tyle na nich kościołów - te budowano właśnie grzebiąc miejsca ważne dla ludzi tam mieszkających. Miały chronić przed "diabłami" zamieszkującymi ponoć te ziemie. Nic to nie pomogło, w latach 20. XX wieku ze wzgórza zeszło tornado które zniszczyło klasztor leżący u jego podnóża. Samo wzgórze do dziś jest miejscem wielu anomalii pogodowych i ulubionym miejscem spaceru Krakowian.
Od Ali mieliście pojechać pod Wawel i wspiąć się po skałach nad Jamą Smoka. Jak w Shreku trochę. Tam otrzymywaliście ostatnie zadanie.
Pojechać pod Bonarkę (jazda na czas z podjazdami) i ucałować sygnet MC ZŁO.
Sygnet Cinelli wykuty przez El Rana. Sam El Rana wie ile takich zrobił a pewnie nie dużo bo to nie w jego stylu zrobić czegoś dużo tego samego. Szczególnie sygnetów dla Cino Cinelli.
A potem już meta na Diabelskim Moście czyli jeszcze raz - tego dłuższy - podjazd pod wzgórze Św. Bronisławy.
Jednym słowem - massakra.
wygrał - Mateusz pierwsza dziewczyna - Julka.
na drugim miejscu jadą Sebastian i Kwadrat.
a potem udany grill w domu na prastarym wzgórzu i puszczanie magicznych dymów nocą. Teren prywatny.
xxx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz