wtorek, 27 sierpnia 2013

Pump it up

i enjoy the sleek locomotion of my fixed gear 
like i enjoy a smooth ,frictionless fuck

 ( z magazynu Bust )

co tu dużo mówić...






sobota, 24 sierpnia 2013

Wszystkie drogi prowadzą do

Popis erotyki czy retoryki, czym właściwie ma być kolarstwo? A może mundurek prosto z Raphy ma jedynie maskować fakt że król jest nagi. Co w tym sporcie znaczy - bez mięśni a może raczej - bez serca.

Reklamy mówią - always follow, never lead! A może zupełnie na odwrót. Przecież ostatni będą pierwszymi. Chrześcijańskie kategorie pasują jednak do kolarstwa jak łańcuch 11s campagnolo do  trybu SACHS pamiętającego jeszcze pierwsze kupy Sheldona. Wybaczcie puryści. Ja nic z tego nie pamiętam.

Serio kupno okularów zapewni mi miejsce w szpicy natarcia na premię? A ilu ta szpica może pomieścić?  Ilu kolarskich diabłów zmieści się na czubku peletonu? Prędzej uwierzę w małą manufakturę która wypuszcza rocznie hmm - trzy pary czegoś, nieważne czego. Ważne że nakład pokrywa idealnie podium. 

My, Polacy - bo nie Włosi choćby nie wiem co, choćby nie wiem ile makaronu zjeść to i tak ten najlepszy - jest polski. Myśli Sofia jedząc priwiślański marakon.


Jedzmy makaron póki Włosi nam nie przypomną że jesteśmy tylko Polakami. A centrum jest tam - w Rzymie, Berlinie - generalnie - na Zachodzie. Wszędzie - byle nie tu. 

Ups. Bum bum bum. Gniew i buta jest tym co napędza Ducha.  Rżnij karbonem w  polski bruk, ciśnij podjazd tak mocno aż się sfajdasz w najnowszy kit Raphy, Golden Saddle czy innego Geek Bike. Bo jeżeli jest jakieś niebo dla kolarzy to droga do niego wjedzie przez walkę. Kto w tej walce zginie, zatraci się, zniknie ego które krzyczy - nie, wszystko nie to, byle się nie zfajdać w portki za 150$  przed obiektywami blogerów, gdy z klamkomanetką w ręce zginiesz, wtedy żyć będziesz. W Walhalli - gdzie wszyscy, najebani jadą w szpicy natarcia na premię. A wszystkie inne drogi prowadzą - tak, tak - wszystkie inne drogi prowadzą prosto do stodoły. Tak. Do stodoły. Gdzie czeka już neverending classic condomless bikefittng.

piątek, 23 sierpnia 2013

Gdy nogi jeszcze kręcą a rower już stoi.

     Nie dalej jak pięć minut temu wróciłem z szosy. Bardzo przyjemnie, siła i moc, po schodach na trzecie piętro rower pod ścianę i ręce myć. I pomyślało mi się nagle wtedy coś, co wielu zapewne myślało w tej chwili gdy przyszło im umierać.

-to już tyle? Dopiero co zacząłem się dobrze rozkręcać a już przyszło  kończyć? Ale ja pojechałbym jeszcze gdzieś, jeszcze z kimś, panie kolego, no co Ty! 

No to zamiast pseudomądrości mających objaśnić nieobjaśnialne -  piosenka.





czwartek, 22 sierpnia 2013

Proste sposoby na nieśmiertelność

-Tato tato, ja nie chcę do zoo
-Tato tato tato, ale ja naprawdę nie chcę do zoo
-Nie gadaj  gówniarzu tylko pedałuj

Goethe, Król Olch. Tłumaczenie - Duch Ducze.

*Jeżeli przypadkiem czyta nas ktoś kto nie zjeździł doszczętnie Krakowa na rowerze to Zoo jest jednym z najpoważniejszych dostępnych podjazdów w okolicy.

 Góry są archetypowe. Wysiłek jaki kolarz wkłada w podjazd, prana która ulatuje ze spalonych cząsteczek makaronu w hucie umięśnionego uda. Jakieś alchemiczne bla bla bla. Symboliczny proces w którym śmiertelnik pragnie dogonić archetyp. Dogonić albo tutaj raczej wdrapać się na górę jak dyszący samiec na swoją czworonożną narzeczoną . W folklorze europejskim takie próby ilustrowano w bajce o garnku złota na końcu tęczy. W innej tradycji była to opowieść o próbie wzniesienia wielkiej wieży, tak wielkiej by dosięgnąć archetypu. Ale trzymajmy się może Europy, tęczy i garnka ze złotem.  Wiecie, to jest śmieszne ale rower to taki magiczny przyrząd na którym naprawdę można dogonić tęcze i zgarnąć to całe złoto. To je dopiero ironia, hipstersie.


Dla niego trud już skończony.

 Góry są archetypowe tak samo jak cycki. Czy dlatego że jedne przypominają drugie? A może to i to kojarzy nam się z czymś czego nie już pamiętamy ale jeszcze przeczuwamy? Czasem zaskakujące emocje które przeżywam gdy myślę o podjazdach nie znajdują prostego wytłumaczenia.

 

 Dzieci - tak się mówi - są naszą nieśmiertelnością. Ja złapałem się na tym że kiedyś myślałem tak o rowerze. Że gdy oddam się mej pasji ostrokołowej to nic złego mi  się nie stanie. Ominą mnie wszystkie choroby, osiągnę nieśmiertelność jak taoistyczny mędrzec. Oczywiście nie myślałem tak świadomie ale gdzieś tam było drobnym drukiem ukryte takie założenie. Kto je tam włożył?

Dziś mój syn, to zdrowe aryjskie szczenię - wdał się w dyskusję o śmierci. Oczywiście te piękne są rozmowy gdy partnerem jest trzylatek ale to już przecież wiecie. Oszczędzę wam wprowadzenia, wskakujemy od razu w samo serce akcji.

-babcia-  wiesz, ludzie gdy są starzy to już ich tak wszystko boli że już nie chcą żyć i wtedy umierają.
 -mama- a pamiętasz Jerzego? Kolega taty, ma telewizor i dużo rowerów, pamiętasz? Chodziliście do niego z tatą. Pan Jerzy już ma swoje lata a wcale nie jest jak jakiś stary dziadek! Jeździ na szosę, jest pełen Życia.

(tu pauza, Franio myśli)

-zdrowe aryjskie szczenię-to wiesz mamo, to ja nigdy nie będę stary bo mam dwa rowery! Jeden w Krakowie bez pedałów a drugi tu u dziadków z pedałami. A dziadek jest stary bo jeździ samochodem i nie ma roweru.

Proste? Proste. Cenna lekcja życiowa. A na dowód - tutaj oto, wiecznie młody ciśnie podjazd pod Diabelski Most od Zaścianka. Bez sponsorów, bez karbonu, jak zwierzęta.


sobota, 17 sierpnia 2013

Trzepacki chamie klęknij przed khólem Pisty - kuhwa!

Zanim przejdę do sedna chciałbym podać pozytywną wiadomość. Oto ślimak, w zasadzie gatunek ślimaka który nauczył się absorbować cząsteczki metalu z wody. I robi sobie z nich taką oto zbroję płytową na nóżkę. Która to zbroja nie jest , proszę was z jakieś tam chityny tylko z metalu. Pancerz ten nawet zainspirował swoją konstrukcją specjalistów od projektowania urządzeń dla wojska. Proszę, taki ślimaczek, cząstką życia, beneficjent istnienia.


Trzepacki chamie klęknij przed królem Pisty - kuhwa!


Tak tak, czasami mrużę oczy i wyobrażam sobie, wyobrażam  jak to Klejnot Nilu bierze na swój niezrównany satyryczny warsztat ostrokołowców albo nawet samego Szymonbajka...
I pracowicie dekonstruuje wątek w swoim wyjątkowym nadprzyrodzonym stylu. Jeżeli przypadkiem nic to Ci nie mówi to czym prędzej posłuchaj próbki jego parezji :


 Tak. Kuhwa. Wielka to szkoda że Mistrz jeszcze nie wie o istnieniu ostrokołców i Szymonbajka. Ale inni już wiedzą.



Jest taki ciekawy efekt poznawczy. Piosenki z dennym tekstem śpiewane po angielsku brzmią fajnie bo są po angielsku. A gdyby tak je przełożyć na polski to już gorzej. Niesamowite, jak zwykły surowy hejting podany po angielsku potrafi człowiekowi smakować. Ale przy tym już się naprawdę uśmiechnąłem:


 Czasem nie wiem. Czy wolno się tak śmiać? Czy to smaczne? Czy nie zawstydzę się tego pewnego dnia i już będę się wstydzić aż starcza choroba przyniesie ciepłe zapomnienie? Zmierzmy się z tym. Ale wpierw zmierz się z tym:


Ups, pomyłka. Zaczekaj, miało być to:


Pewnie kojarzycie kwestię islamizacji Europy. Z grubsza chodziło o to że my tu, napędzani myśleniem wolnościowym i otwartością na świat przyjmowaliśmy przybyszy z innej części kosmosu którzy w pewnym momencie okazali się odporni na nasze tzw. wartości. Dalej wiecie jak było.


Myślę że ostre koło potoczyło się podobnie z tym że zamiast islamistów mamy korporacje i rowery projektowane przez księgowych.


 

Pamiętam jak kiedyś napisałem do organizatorów mistrzostw w USA że dlaczego was PUMA sponsoruje przecież PUMA to jakaś korporacja a przecież każdy kurier się szczyci tym że nie pracuje w korporacji. No to jaki jest sens by korporacja się woziła na kurierach en masse ?  Oczywiście od tego czasu minęło te dziesięć lat. I jesteśmy tu gdzie jesteśmy:


Nie sposób odmówić pewnej racji krytykom polityki multikulturowości. To jest zabawa w jakie mogą się bawić cywilizacje na pewnym poziomie. To nie polega na tym że ok, kamieniujesz córkę bo zdjęła hidżab ale to jest Twoja kultura i ja to muszę uszanować. To nie ma prawa działać w ten sposób. Podobnie można (ale niekoniecznie trzeba) spojrzeć na ostre koło: ok możecie sobie zrobić coś ostrokołopodobnego i opychać dzieciom podobnie jak robicie z jedzeniem muzyką itd. ale ja to muszę uszanować bo takie są prawa historii  i naturalna kolej rzeczy. Pewna hermetyczność zawsze gwarantowała świetną zabawę.

No ale mamy rok 2013. Problem muzułmański w Europie będzie raczej narastał a ceny fixed gear bików  w marketach spadały. Gdzieś w tym wszystkim, między słowami,  leży jednak całkiem niezła legitymacja moralna by bez wyrzutów sumienia oczekiwać dnia gdy Testoviron vel. Klejnot Nilu  dostrzeże istnienie kultury rowerowej.



piątek, 16 sierpnia 2013

Social ride do stodoły przez pola magnetyczne


Jest taki argument który zawsze przychodzi mi do głowy gdy ktoś zaczyna dyskusję o tym czy mówić na pole czy na dwór. Znamy klasyczny przebieg takiej pozorowanej dyskusji. Stare dowcipy o szlachcie wieśniokach i ziemniakach muszą paść.

Tymczasem - słowo pole  oznacza przestrzeń. Pole magnetyczne, pole bitwy, pole działania. Pole grawitacyjne. Pole powierzchni. A w końcu, sięgając do Bhagawadgity :

Arjuna rzekł: Mój drogi Krsno, chciałbym wiedzieć, co to jest prakrti (natura), purusa (podmiot radości), pole i znawca tego pola. Chciałbym wiedzieć również, czym jest wiedza i co jest jej przedmiotem.

Wyjść na pole znaczy wyjść w przestrzeń, z budynku, z zamknięcia. Też mówię na pole bo ten zwrot w miły sposób odsyła mnie do praindyjskiego eposu który jest najstarszym zachowanym zabytkiem naszej kultury. Zresztą takie tłumaczenie wydaje mi się prostsze i bardziej naturalne. Pole to przestrzeń która się otwiera.

A skoro już się pucujemy na potomków Ardżurny - co jest bardziej prawdopodobne niż to że jesteśmy synami Izraela, to mam jeszcze jeden news mrożący krew w turbo prasłowiańskich żyłach.


Otóż znaleziono nieźle zaopatrzoną skrytkę z marihuaną w grobowcu sprzed 2700 lat. Lokator miał blond włosy i niebieskie oczy.  Bo często się słyszy że marihuana jest nam obca kulturowo itd. Wnioski wyciagajcie sami.

A  teraz o rowerach. Też tak macie że myślenie o rowerach jest chorobliwe, jest rodzaje nerwicy? Obsesyjno kompulsywnej fixacji? Że cierpicie? Ja tak mam. Rama za krótka, za długa? Ile godzin nad bikeCADem to już za dużo, już patologia? Odcienie kolorów, zaploty i konwencje dręczą mnie jak nocne upiory.

 

Jest ich za dużo, a tak źle i  tak też. Czuję się jakbym ścigał tęczę.

 

 A wiecie co jest najstraszniejszą a zarazem dziwnie rozkoszną myślą? Że sprzedaję komuś mojego Orłowskiego a ten ktoś składa na nim piękny rower, taki którego ja nie umiałem dojrzeć.


 
A tak mam gdy oglądam wszystkie te strony z pięknymi rowerami, napakowane Paul Compoents i tym czymś grubo ponad to co zwykłem uważać za normę.


He he, kto wie. Może kojenie duszy ostrokołowca będzie kolejnym przebojem rynkowym, nowym lepszy, bikefittingiem? Pierwsze testy wypadły nadspodziewanie obiecująco, wypatrujcie nas na kickstarterze:




GIANT ONCE OCR 7 - historia jednego roweru

Ten rower to kawał historii. Nie ma co ukrywać. W tym roku mija dziesięć lat od momentu gdy wyjechałem nim ze sklepu.  Niedługo potem wiozłem na nim moją pierwszą torówkę. Cóż, miałem to niebywałe szczęście że pierwszy raz gdy jechałem na ostrym - to było to moje ostre. Niby drobiazg.

To na Dżajancie jachałem przez takie o polskie zwykłe miasteczko z którego ucieka się zaraz po maturze gdy przyzwał mnie niejaki Dee.  Stał ze swoją olimpijską zieloną Serottą pod Empikiem. Zwiastowanie. Say ftang for the track bike madness.

 

To wydarzenie zostało upamiętnione w lokalnej prasie gdzie Dżajant stoi na pierwszym planie a Mike z tyłu.


Potem na żółtym Dżajancie (umówmy się na taką pisownię) uciekałem z zajęć na szosę. To na Dżajancie Agata popadła w swój oniryczny - radiestezyjny taniec jadąc przez krakowskie Planty. Ta zagadkowa jazda zakończona upadkiem - wyznaczyła dokładnie położenie czakramu ostrokołowego dziś znanego jako Boj. To tak na wypadek gdyby ktoś się kiedyś zastanawiał  dlaczego Boj? Odpowiedź zna tylko Agata , Boj i Dżajant.


Dżajant przeleżał czas gdy byłem w Londynie na strychu u Św. Jana. Wcześniej dokonałem ekstrakcji widelca który przeszedł do roweru Kuby. Widelec możecie podziwiać na zdjęciu które wygrało Cyklofotografię 2012. 


Zanim jednak widelec trafił do Kuby jeździł w którymś tam z kolei ostrym który w prywatnej mojej systematyzacji nazywam Channel.

 

 Już z nowym widelcem Dżajant w wersji super single speed wziął udział w pierwszych zawodach na torze w Tyńcu.



 

 Wyjęcie widelca było istnym otwarciem Puszki Pandory. Spowodowało rozpoczęcie kilkuletniego okresu rozpadu i innych nieszczęść technicznych dla Dżajanta. Z perspektywy czasu żałuję tego ruchu. Z drugiej strony, może kiedyś Dżajant otrzyma zasłużony karbon ( 1 cal). Także doświadczenie które uzyskałem zmagajac się z przeciwnościami jest bezcenne.

Rower wpierw trafił na warsztat do Jana Meli. Potem się okazało że Jan Mela,  były trener kadry jest perwerem i na tyłach sklepu ma salę tortur dla rowerów. Wzdrygam się na samą myśl o tym co przechodził tam ten szlachetny Dżajant w katownii. Jestem pewien że nie wyjawił żadnego z sekretów Ducze.

Dziś już tamte wydarzenia są na szczęście historią. Rama z nowym widelcem długo leżały w garażu, pozostały osprzęt zasilił cyclocross/gravel racera. Ale postanowiłem zebrać siły, przeszukać szuflady i tchnąć nowe życie w ten papieski rower. Tak też się stało. Co więc mamy?


Mamy najpiękniejszą z najtańszych seryjnych ram szosowych. Na dolnej rurze jest nawet znaczek ekipy kolarskiej ONCE. Samo to że loteria dla niewidomych sponsoruje drużynę kolarską, samo to jest miłe. To była trochę inna era kolarstwa co łatwo zauważycie na zdjęciach.



Oto Dżajant jaki stoi teraz pod ścianą.

 

Kilka dni temu graliśmy w karty i jakoś tak przy stole rozgadałem się. Wpierw prowokacyjnie a od niechcenia powiedziałem  a wiecie że to siodełko to siodełko dziewczyny z którą kiedyś chodziłem?  A że przy stole siedziała kobieta żywo zainteresowana takimi historiami z mojego życia, haczyk został połknięty.

 

Agata która wykryła czakram  z Beatą do której należało siodełko

Tylne koło jest na szytkę, Mavic GP 4.  Piastę dostałem za torbę kurierską AfriCola/BagJack  z którą to torbą jeździ teraz Veganski i nie chce mi jej oddać. I nie odda, bo to najlepsza torba na świecie, moja pierwsza. Z tym że przeklęta. Osobna historia. Szytkę dostałem za darmo.

Przednie koło to ten Fondriest którego Zło kupił od Jerzego, a następnie w ramach księżycowej ekonomii przekazał Filipowi. Nie pamiętam momentu w którym to koło zaczęło przesiadywać u mnie. Na kole zaś opona należąca do byłego chłopaka dziewczyny która siedziała przy stole i zastanawiała się czy to że jeżdżę na tamtej siodełku to już coś znaczy czy jeszcze nie.

Kokpit został przeszczepiony z mojego dedykowanego gravel racera, wiecie, kompaktowa kierownica jest jak biała poszetka i szampan. Wszystko wygląda lepiej gdy założyć do tego kompaktową kierownicę. Piękna perforowana biała owijka Dedy jest czymś co podnosi rangę wydarzenia. A do tego klaki Sora. Udaję że nie widzę. Mrużę oczy i widzę już karbon który w końcu nastąpi.



Tylna przerzutka Sory pozbawiona naklejki i wypolerowana lśni miło. Taki ghetto-Dura Ace. Do tego przednia przerzutka - Ultegra bez luzów, korby no name i hamulce - nowe 105 sprzed kilku lat. Miła mieszanka części, rower sprawuje się dobrze. Na razie gra rolę mojej daczy która czeka tutaj aż nastaną wakacje czy inne święta. Może dochodzi do siebie po tym co przeżył w serwisie u Meli? Wiadomo, niektóre przedmioty leżały tysiąc lat w piasku Besarabii zanim nastał ich czas. Podobnie jest chyba z Dżajantem. Już teraz działa lepiej niż w dniu zakupów. Zamiast ciężkiego koła AlexRims - legendarne GP4. To już coś, no nie?  Jak wzór mam przed oczyma coś takiego:

Mam nadzieję, że gdy po tysiącach kilometrów rama się rozleci - znajdę topowego Dżajanta którego mój jest repliką. Ten rower jest po trochu kluczem a po trochu kotwicą. Pamięta momenty szczególne, jest jak planeta - archetypowy. Ostatnie spojrzenie i do zobaczenia na szczycie.



czwartek, 15 sierpnia 2013

Drzazga z Pisty Pańskiej

Chciałbym byście zrozumieli skąd się biorą moje miejscami dziwne rozmyślania. Cóż, prosto ze stodoły mojego umysłu w której wszyscy jesteście. Wybaczcie, to jest jak dowcip który nie pozwala przestać się śmiać. Przypomina się ciągle. Na wykładzie i w kolejce do trumny.  Obudzę się chyba z martwych by zaśmiać się z tego raz jeszcze.

Tak na serio. Wiecie przecież dobrze że były takie czasy gdy byłem jedynym ostrokołowcem na świecie. I w dzisiejszej rzeczywistości czuję się jak gość ze średniowiecza przeniesiony w XXI wiek.  Szok mnie nie opuszcza.


Stąd moje archaiczne nieco obrazowanie. Jadę sobie ostrym kołem, próbuję nie zauważać współczesności. Komunistów na ostrych kołach. A tu nagle pusto w Piście. Darmowa szytka - przebita. Trud skończony. Szukam patrzę - a w kole tkwi drzazga z krzyża pańskiego.  A relikwiarz rozbity leży pół pisty dalej. I ten śmiech znów ze stodoły mojego umysłu.


Znacie ten stary dowcip o tych drzazgach? Że w apogeum mody na relikwie krążyło tyle tego drewna z krzyża że można by było spokojnie wybudować z nich żaglowiec. Oczywiście, rozumiemy że to jest tylko  figure of speech tak samo zresztą jak wszystkie religie.  Jak to się mówi - tak się tylko mówi.


Tak samo miałem z tym ostrym kołem. Były ramy i piasty, gdzieś ukryte skarby. Ktoś znalazł - dla niego trud już skończony! Nie było ostrokołowców, tzn byli - jak drzazgi z krzyża. W relikwie swych rowerów pojęci przemierzali miasta w autoironicznych adoracjach czyniąc cuda i ludzie rzucali wszystko i szli za nimi. A potem się zrobiła moda, bo zawsze na końcu się robi moda i drzazgi zalały miasta. A potem ludzie je zaczęli wyrzucać i złowiłem właśnie jedną w Pistę.

Nie nie złowiłem, to jest tylko figure of speech ale ciągnę dalej. Szok mnie nie opuszcza i tak już zostanie. Nie wiem czy to dobrze czy to źle. Jestem człowiekiem z innych czasów, z czasów w których byłem tylko ja sam a potem pojawił się rower i zobaczyłem że to jest dobre.  A potem jak wampir stworzyłem sobie towarzystwo by moja wieczność nie była samotnią a teraz mam wyrzuty sumienia. I drzazgę w Piscie.


Lubię XIX wieczną filozofię nieświadomości. I początki XX wieku. Mógłbym tak pisać i pisać ale podobno przez Polskę ciągnie straszliwy walec pogaństwa więc lecę na balkon witać wyzwolicieli a was zostawiam z piosenką.
 



Czy wolno śmiać się z kultury rowerowej?

 Długo uważałem że nie można się nabijać z kultury rowerowej. To kolejna poszlaka na rzecz tego że moje myślenie o rowerach, a pewnie też myślenie paru innych osób nosi znamiona zjawiska religijnego. Jak się ma religię to się nie dopuszcza obśmiewania jej.

 

Bo religia jest fundamentem tożsamości a nie piłuje się gałęzi na której się siedzi. A humor to jakaś przeklęta diabelska siła.  Te najstraszniejsze bóstwa które potem długo i solidnie trzeba (?) egzorcyzmować to trickstery właśnie. Bart Simpson był tricksterem.

Ja uważałem że z rowerzystów nabijają się głównie przedstawiciele nazwijmy to - betonu samochodowego.Że jest to zawsze głupi śmiech, szydercze rżenie. Bo rower to przecież konieczność dziejowa a z konieczności dziejowej nie można się śmiać. Można uprawiać inteligenty dowcip, oczywiście. Od biedy, połowa filozofii dziejów to rodzaj absurdalnego humoru.

Pogrążałem się w takich rozmyślaniach próbując pogodzić starożytną filozofię z objawieniem Pisty gdy takie prosty rysunek rozjebał mi system. Spadłem z krzesła gdzie byłem i śmiałem się.




 Jak dobre to jest... Jakie prawdziwe. Posiada nawet intertekstualne odwołanie do filmu Spokes. 


A bicycle team...a deserted barn... a forbidden sexual initiation...a mysterious intruder...a wild, non-stop orgy...an experience that will leave you breathless!

Więc teraz siłą rzeczy gdy widzę na fejsbuku że ktoś organizuje social ride to - choć nie chcę i się bronię przed tym - to wyobraźnia podsuwa mi obraz moich znajomych którzy ledwo tylko wyjadą za miasto ściągają ciuchy i oddają się classic gay condomless bikefitting. I jest to wizja tak absurdalna i nonsensowna że żadne nadęcie nie wytrzymuje konfrontacji. Bo Pista nie znosi próżni.

Jest też serial Portlandia który oglądam - polecam. Krótkie scenki, dwoje aktorów. Ironicznie odmalowane Portland i oczywiście bystra obserwacja kultury rowerowej.


 Wypadałoby napisać teraz coś mądrego, final though  w stylu Jerrego Springera. Że chociaż się czasem śmiejemy z kultury rowerowej to nie wolno zapominać że zmienia ona oblicze miast, zmienia ludzi a ostre koło jest królewską drogą do nieświadomości. Może i tak jest. A może to tylko banda gości którzy gdy tylko gdy nikt nie patrzy grzmocą się w stodole za miastem ciągając się za skarpetki a potem przy kawie komentują stylówę mijajacych ich mastersów, którzy na to wszystko mają bezcenne spojrzenie?

Tymczasem, there’s a movement of a younger demographic of hunters that may find a non-motorized option appealing.    To musiałoby by być dopiero ciekawe.




wtorek, 13 sierpnia 2013

Aborygeni a cudowny kamyk ostrokołowy

Mam taką obserwację, ale pozwólcie że wpierw zapalę papierosa i spojrzę ja w niebo jakbym sprawdzał fejsbuka.

Już. Więc ostatnio pomyślało mi się o Aborygenach. Dzielni mieszkańcy Australii bardzo długo byli klasyfikowani jako zwierzęta. Jakoś dopiero w połowie XX wieku zostali wykreśleni z listy fauny i flory. No, taka sytuacja.


Mam takie uczucie, że przedchrześcijańskie wierzenia Europy traktowane są podobnie. Kupuję Tygodnik Powszechny gdzie intelektualiści rozwodzą się nad głębokim sensem ukrytym ponoć w starych semickich opowieściach. Księga Hioba - aj, jakie to głębokie. Mit o gadającym wężu - niemalże prawda historyczna. Tymczasem nasze własne mity w najlepszym przypadku są traktowane jako ciekawostka literacka. Dlaczego wiara w Odyna ma w czymś ustępować oklepanym opowieściom o Jahwe? Czy to jest jakoś podobne do przykrej sytuacji Aborygenów którzy ze swoim bogatym życiem duchowym, śmiem twierdzić że ciekawszym niż egzaltacje redaktorów pism katolickich, zostali wpisani jako jedynie kolejny gatunek śmierdzącej małpy?

 Lubię tak sobie przykładać różne rzeczy i patrzeć jak pasują. Takie ostre koło. Były przecież takie czasy, jeszcze niedawno gdy części torowe były poszukiwane jak skarby. Taki powiedzmy - ekwiwalent XIX wieku. Dżentelmeni wyruszali na poszukiwania. Plądrowali egipskie grobowce (albo kluby kolarskie w małych miejscowościach). Pojawiały się przedmioty kultu. 


Potem - ruszyła produkcja na Tajwanie. Piasta już nie torowa ale ostrokołowa wjechała tysiącami na rynek. Wiecie o czym mówię. Mógłbym tu wrzucić trochę zdjęć kolorowych rowerów ale nie chciałbym przypadkiem kogoś obrazić bo nie o to mi chodzi. Widzę to trochę jak plastikowe matki boskie sprzedawane w sklepach z dewocjonaliami. Tanie ramy niby torowe i takież same korby. Pojawiły się rzesze naciągaczy i szarlatanów oferujących świetne ramy na ostre koło (znane wcześniej jako ukrainy). Ciekawa dynamika. Pewnie w grę wchodziły dokładnie te same prawa ludzkiej psychiki. Kup pan cudowny kamyk. Ale z drugiej strony. Dobry cudowny kamyk nie jest zły.



Alt Porno i konopie

Wiadomo jak to jest. Naszą rzeczywistość tworzy jakiś zestaw informacji o świecie i tak filtrujemy docierające informacje by były w miarę zgodne z tym co kisimy w umyśle. Tak to jakoś działa i ponoć jest zdumiewająco praktycznie zajebistym systemem. A przynajmniej najlepszym z istniejących.


Tak to działa na fejsbuku. Mam poklikane co lubię i gdy rano siadam przed ścianą płaczu to mam przygotowany kontent pod kątem tego w co wierzę, co lubię czego szukam.

Zresztą znacie ten stary kawał że fejsbuk jest żydowskim wynalazkiem? Ta ściana na której się umieszcza krótki informacje o swoim życiu. Tak,  to już było od wieków w wersji analogowej.


Mam więc poklikane co lubię i rano dostaję świeżą porcję doniesień z rzeczywistości.  No nie będę ukrywał że konopie i alt porno to ważne filary mojej episteme. Wróżę z nich jak wróżbita z wnętrzności ofiarnego zwierzęcia.



 Wiecie że świadome oglądanie filmów Jacka Zippera pozwalało przewidywać mody  mające zaistnieć dopiero za pięć lat? Taka to magia. Bo nie chodzi przecież o to by oglądać pierwsze lepsze porno.



Polubiłem więc Christy Mack w poszukiwaniu Nowej Saszy Grej. Ale Christy dostała ajfona i zdominowała moją ścianę swoimi odważnymi stylizacjami. Była wszędzie, a nawet gdy ją usunąłem to i tak wszelkie strony tatuażystów itd ciagle napierdalały Christy w moje oczy. Ze skutkiem przeciwnym do zamierzonego.
 

Tymczasem każdego dnia dochodzą do mnie wieści o nowych cudownych właściwościach konopii. Oczywiście, najcudowniejszą ich mocą jest moc zmiany świadomości. Bo świadomość to wehikuł Ducha. Coś jak ostre koło, jeżeli wiesz o czym mówię. Ale leczenie pewnych nowotworów też jest dobrą stroną konopii. Nawet dom można z nich zbudować, statek, żagle, liny.  


I skoro ich włóknistość jest taka mocna to oczekuję (naciskam!), oczekuję konopnych hendmejdowych szytek. Były już szytki jedwabne - rozumiem, jedwab.  Ale jedwab na krakowską ulicę?  Już słyszę odgłos wyrywanych paznokci. Potrzeba więc szytek konopnych porządnych, dobrze wykonanych i przystosowanych do pociskania po mieście. Bo Pista nie znosi próźni.
Co też kiedyś dowiodłem eskperymentalnie wbijając w nadętą szytkę strzykawkę wypełnioną uszczelniaczem.

Cytując klasyka : pierdolnęło.