sobota, 27 kwietnia 2013

Zwiad sprintem w sklepie H&M. Kolekcja ostrokołowa.

Muszę to przyznać. Założyciela Brick Lane Bike pamiętam z czasów gdy siedział na chodniku we wschodnim Londynie i całe jego imperium było rozłożone na kocyku przed nim w niedzielny poranek.



 Był jednym z tych ludzi o których krążą dziwne opowieści. Czy naprawdę przyleciał na ziemię z księżyca Plutona? Czy naprawdę handlował kradzionymi rowerami? A któż to wie na pewno? Było to jakieś dziesięć lat temu a ponieważ to jest blog filozoficzno ostrokołowy a nie Pudelek czy inny Szymonbike więc poprostu wrzucę zdjęcie mojego WICHRA na którym wtedy jeździłem.


I ta dziwna osoba która siedziała wtedy na ulicy sprzedając swoje dziwne skarby założyła potem Brick Lane Bikes wstrzeliwując się w falę,tsunami światowej mody ostrokołowej. A dziś mogę sobie pójść do Galerii Krakowskiej i kupić ciuch ostrokołowy który powstał we współpracy jego firmy z H&M. I to jest w jakiś sposób zdumiewające i nie mogłem się takiej dawce niesamowitości oprzeć.

Gdy przedwczoraj poszedłem odebrać moją drogą common law wife  z dworca PKP po drodze wpadłem do H&M sprawdzić czy jest jeszcze ta wyjątkowa kolekcja. JEST! A że akurat potrzebowałem spodni, jak zwykle zresztą - miałem motywację by przemóc wstręt do zakupów odzieżowych i nabić kontentu na bloga.

Na kolekcję składają się spodnie kurtki czapki koszulki. I jakieś inne bluzy których fachowych nazw nie znam. Taka koszulka kosztuje np. 150zł to jest trzy razy więcej niż byłbym ewentualnie gotów wyłożyć.




Czapeczka kosztuje ok 50zł a powinni ją dawać za darmo.

 

Pozostały więc spodnie. 

 

Kupiłem dwie pary - krótkie i długie. Teraz testuję krótkie - tzw. shorty. Są bardzo przyjemne, mają aerodynamiczny krój i kieszonkę z przodu na udzie. Wygodnie się w nich jeździ (wczoraj praktycznie cały dzień) mają kieszenie i coś co wygląda jak miejsce na ulocka. Tego dokładnie nie zbadałem ale ten tekst jest raczej zapowiedzią recenzji niż właściwą jej treścią. Odzież ową mam zamiar poddać bowiem surowej próbie na epickiej Wielkiej Majówce Ostrokolarskiej organizowanej przez Inglorious Bikers (klik klike!)


piątek, 26 kwietnia 2013

Cycling for Victory!

Wpierw plakat:
 


Moje rozumienie jest takie, tak to sobie konfabuluję. Była wojna i należało oszczędzać paliwo którego zawsze było za mało. Ciągle chyba jest. Dlatego kto jeździł  autem działał na niekorzyść własnej armii więc - na korzyść Hitlera. Piękne hasło. Współczesne koncerny paliwowe są chyba dobrym ekwiwalentem "Hitlera". Zdają się wszczynać wojny i degradować wszystko co miało pecha znaleść się na złożach ropy. Hasło z plakatu ma więc pewien walor ponadczasowy. Ride your bicycle today!

Z drugiej strony były to te piękne czasy gdy rząd gorąco zachęcał ludzi do uprawy konopii. Konopia to mocne włókno, szybko rosnący chwast z którego można zrobić mundur, linę, cegłę. No i ma piękny militarny zielony kolor.



Mamy więc jasny przekaz. Uprawa konopii i jazda na rowerze to najwyższy wymiar patriotyzmu, to jest to co możesz zrobić dla swojego kraju. Niestety potem sytuacja się zmieniła - władzę przejęły koncerny i ogłosiły wojnę przeciwko własnym obywatelom. Ale to zupełnie inna historia.

Z naszego punktu widzenia  jest tu jeszcze jeden extra morał który wyciągniemy teraz. Bo przyda się nam do odlotów mesjanistyczno ostrokołowych.  Zauważ że przyjście mesjasza (ponowne przyjście) jest poprzedzone przez nadejście antychrysta. Jest w tym jakaś logika. Gdy pojawił się Hitler, dobrzy obywatele byli zachęcania do uprawy konopii i jazdy na rowerze. Gdy Führera zabrakło -  dobrzy obywatele stali się nagle wrogami publicznymi numer jeden i nadeszła era wielkich amerykańskich samochodów i wojny z narkotykami. Natura nie znosi próżni - zrozumiałem to aż za dobrze gdy wbiłem strzykawkę z uszczelniaczem TUFO w szytkę nabitą na 120PSI (klik). Płynie stąd nawet pewna myśl która przyda się do mówienia o kompulsywnych zakupach rowerowych i historii w ogóle.


 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Mistyka Blood&Blues - independent gravel race

Oglądaliście Matrixa? To jest film zawierający parę dobrych myśli. Jest tak taka scena w której ktoś tam wyjaśnia Neo że gdy dopada go uczucie deja vu to znaczy że maszyny coś w tym momencie zmieniają w Matrixie. Ja jestem ostatnio bombardowany takimi uczuciami. Nie ma dnia bym ze zdziwieniem nie uświadamiał sobie że kiedyś dawno śniłem to co się dzieje, to co widzę teraz.



I wiem co się stanie za chwilę i wtedy to się staje. Czuję się jak zwykły turysta wciągnięty w międzywymiarową aferę szpiegowską.



Ksiądz Natanek pewnie powiedziałby  że to działają demoniczne siły które wchłaniam wprost ze starych bluesów. Takich monotonnych, prostych melodii jakie grał Muddy Waters w 1942.



Niech was to jednak nie zmyli. Blues to muzyka wzięta wprost z obrzędów voodoo. Hipnotyzujące i piękne - idealne do pokonywania niezliczonych kilometrów szutrami i szosami. Właśnie wczoraj przypadkiem wybrałem się na taką małą wyprawę. Gdy już wracaliśmy zatrzymałem się na moment i zrobiło się tak cicho, bo jednak szytka przełajowa szumi. I zrobiło się cicho, pusto. Słońce świeciło, wiatr chłodził, nogi drżały a czarownik Muddy Waters śpiewał swojego bluesa . Robi to jakby był syberyjskim szamanem który mrucząc pod nosem wchodzi w świat duchów...

Zabrałem się w torbę od aparatu. Leciwy już Panasonic jest trochę za ciężki i nieporęczny ale pozwolę mu dożyć ostatnich chwil. Może na samym końcu w akcie miłosierdzia pierdolnę nim o ścianę. Oczywiście wolałbym coś lekkiego. Do tego wielonarzędzie Park Toola które jest świetne. Coś do pisania, papier i muzykę. To wszystko.




Gdy dojeżdżałem do miasta zobaczyłem długowłosą dziewczynę w okularach na rowerze - symbol szczęścia.



Po drodze znów rozwaliłem palec na cynglu od biegów więc było dokładnie tak jak w tytule. Prasłowiańska Mistyka Blood&Blues, spełniona przepowiednia.









Było takie kryterium - relacja z otwarcia sezonu Inglorious Bikers


Z lekkim opóźnieniem nadrabiam relację z krakowskiego kryterium ostrokołowego.



Odbyło się ono jak to jest już w dobrym zwyczaju na terenie C.H. Bonarka. Rozciąga się tam idealna pętla z małym podjazdem świetnie nadającym się do rozważań o odwiecznym powrocie tego samego. Trasa sama w sobie ciekawa i dużo się na niej dzieje gdy chodzi o zjazdy zakręty i proste. Pętla ma ok 1,8 km a zawodnicy pokonali ją dwadzieścia razy.


Niestety miałem okazję przejechać ją tylko raz bo na tym pierwszym zapoznawczym okrążeniu straciłem powietrze w obu szytkach! Pomimo szybkiego zjazdu do boksu technicznego uszkodzenia okazały się być zbyt poważne i akurat zapchała mi się igła którą pompowałem uszczelniacz. Zapamiętać, zabierać świeże igły na takie imprezy. Pozostało mi więc obserwować zmagania zawodników z perspektywy kibica.

Nie tak dawno celebrowałem kulturę kolarską jako kibic Paris-Roubaix. Może fakt że wysiadłem kilka godzin wcześniej z nocnego pociągu, może to że wyścig oglądaliśmy przez satelitę - ale trochę się wynudziłem. Oczywiście teraz to odczuwam inaczej i nie odpuszczę sobie następnej tego typu okazji ale z drugiej strony nie będę się oszukiwał. Wiem że siedziałem tam i poirytowany zerkałem na licznik kilometrów do mety. Niechże już skończą, dojadą. Szybciej szybciej. Do domu ciule. To było jak słuchanie bardzo długiego dowcipu a pointy nie było widać.

Tymczasem los kibica na kryterium ostrokołowym jest zupełnie inny. Będąc jeszcze pod wpływem tamtejszej kawiarnianej celebracji odczułem kryterium jako absolutnie wciągające. Złożyło się na to kilka czynników które oczywiście wychwyciłem poddałem obróbce i oto one w swej krystalicznej postaci.

Po pierwsze, zawodnicy stawili się dość licznie. Pomimo tego że obowiązywała jedyna klasyfikacja - tj. ostre koła a następnego dnia odbywał się jakiś ogórek szosowy to nie było problemów z frekwencją. Więc na każdej rundzie mój mózg otrzymywał dużo bodźców w postaci różnych rowerów, sylwetek i stylów jazdy.


Po drugie - gdy tylko zawodnicy znikali z pola widzenia pobudzony mózg wdawał się w ożywcze konwersacje z mózgami innych kibiców. Wtedy wszystko zamieniało się w coctail party, taki latający bankiecik gdzie wszyscy stoją z red bullami w dłoni i prowadzą inteligentne pełne humoru rozmowy. O rowerach, o kryterium czyli w zasadzie o wszystkim.


Gdy oglądaliśmy piekło północy - zawodnicy cały czas byli na ekranie więc siłą rzeczy patrzyło się na nich bez przerwy, z poczuciem obowiązku. Bo tak należy bo przecież oni tu są i jadą dla nas. Z rozpędu w takim samym trybie oglądało się nawet reklamy emitowane w przerwach. Nie było tej przestrzeni w której mogła się rozwinąć interakcja z innymi kibicami. Wiadomo, jak oglądasz telewizję to nie gadasz. Kryterium to innym typ zabawy dla widza. Zawodnicy pojawiają się i znikają a ty w tym czasie robisz małe chat chat. Genialne.

Po trzecie - w stawce pojawili się bardzo ambitni ludzie którzy ostro cisnęli i chcieli wygrać.  Ciekawa osoba - Dawid Miś. Na poprzednim kryterium zamykającym sezon objechał na ostrym kole zawodników cisnących na szosach. Oczywiście rozumiem że on trenuje ale jakby tak nie wszystko mi to jednak wyjaśnia.



 To mi dało temat do rozmyślań przez całą zimą a wniosków jeszcze nie widać. Dawid ściga się na ramie wykonanej w Zakładach Szybowcowych Jeżów co mnie jeszcze bardziej intryguje, jako wielkiego miłośnika polskiej myśli inżynieryjnej. Od razu mi się skojarzył taki piękny film socjalistyczny (klik) w którym grał Mikulski jeszcze na długo długo zanim miał został Klossem.


I to było o szkole szybowcowej właśnie. Wiadomo - duch polskiego lotnictwa a ostre koło. Temat rzeka. Temat wznoszący jak wir ciepłego powietrza.

Gdybyście chcieli się ogrzać w blasku geniuszu Dawida Misia to zaordynujcie sobie ramę od niego (klik). Może w tych ramach tkwi jakaś część tajemnicy?


 Dawid ma konkurenta - młodego ambitnego wyścigowca Wojtka Artyniewa z Warszawy.


 Na żywo ta dwójka jest lepsza niż Cancellara w telewizji. Zapewniam.








 Do tego leciała muzyka - szkoda tylko że nie Motorhead co by korespondowało z tematyką imprezy. Grały jakie bansy których osobiście nie ogarniam.


 Mogło być bardziej klimatycznie ale to są gusty gusty. Jeżeli lubisz bansy - byłbyś wniebowzięty. Szczególnie że Redbull lał się strumieniami.

Zawodnicy otrzymywali wyjątkowo profesjonalne numery startowe. 

 

Co jest kolejnym wielkim krokiem naprzód - ostatnio było kawałki kartonu pomazane markerem. Oczywiście pewnym minusem jest to że numery były przygotowane wcześniej i szły kolejno. Rozczarowałem się gdy płacąc wpisowe poprosiłem o numer 1945 a dostałem 1. Może gdyby istniała opcja wcześniejszych zapisów jeszcze przed wydrukowaniem numerów dałoby się to jakoś załatwić. Nie mniej - numery były absolutnie w porządku, trzymały się na zipach i można to zobaczyć na zdjęciach.

Przygotowane były też koszulki we współpracy z INTRUZ, koszulki bardzo fajne. Zwycięzca otrzymał ramę torową od Bikershopu więc jak widzisz - nagroda była naprawdę gruba.


Przybyło wielu kibiców i to jest wspaniałe. Jednak przyznaj - kibicować na alleycacie nie jest prosto. Chyba że z pokładu helikoptera. Tutaj można na żywo obserwować zmieniające się różnice między zawodnikami i to jest fascynujące.

Z miłym zaskoczeniem obserwuję jak rozwiją się ta impreza. Pamiętam pierwsze fejsbukowe relacje z pierwszych prób kryterium (w którym startowało chyba trzech zawodników...) a teraz widzę wspaniałą imprezę na której warto być i która przyciąga coraz więcej osób. Maciej coraz lepiej ogarnia trudne zadanie sędziowania na kryterium (zawodnicy się dublują itd). Podobno ma specjalny trenażer wykształcający umiejętność jednoczesnego rozumne ogarnięcie kilku szybko poruszających się obiektów. Podobno  jest to coś takiego:


Zdjęć które tak podziwiałeś nakradłem od Dziura (klik) i Przemysław Matląg Fotografia (klik). Tam też znajdziesz więcej fotografii z kryterium. Strona Inglorious Bikers (klik) także zawiera relację i umożliwia śledzenie nadchodzących ostrokołowych uniesień. Tam się też pewnie dowiesz kto wygrał.





piątek, 19 kwietnia 2013

Polski rower


Prawdziwie polski rower dzisiaj to Orłowski na MACKach. Mielec na MACKach. Tak samo jak prawdziwie polski majonez to ten który zrobi babcia, z jajek od własnych kur a nie ten który ma tak wypisane na etykiecie i stoi w sklepie obok tysiąca innych taki samych. Tradycyjny. Ohoho. Skaryfikejszyn modyfikejszyn. Tu  zdjęcie z fejsbukowego profilu MACKa.


i z archiwum (tu jeszcze polska sztyca aerodynamiczna - Pama )


Taki roweru to dzieło prawdziwej polskiej myśli technicznej, truskulowego kunsztu. Jeżeli dziś odnawiać WICHRA to należało zrobić to z najwyższym uszanowaniem dla naszych rodzimych konstruktorów. Zrobić go tak jak tamci  przed laty z braku możliwości nie mogli. Na dobrych rurkach, na świetnych polskich komponentach - tam gdzie to tylko możliwe. Może MACK by znów odpalił maszynę do robienia sztyc?  Jestem pewien że taki rower byłby wielkim wydarzeniem na polskiej scenie a także odbiłby się echem na całym świecie przynosząc wieczną chwałę polskiej myśli technicznej. A firmie ROMET wybitną korzyść. Na szczęście została mi jeszcze moja wizja tamta sprzed lat i ta szalona sprzed pięciu sekund. Mogę się nią sycić w zaciszu teatru wyobraźni i niech na tym skończy się temat "nowego Wichra". Na koniec jeszcze ostatnie zestawienie. Plus bonus. Ale wpierw zestawienie. Oto w jaki sposób Cinelli zabrało się za odnowienie roweru Laser:





a oto co by się stało gdyby w Cinelli wylądował desant z ROMETu. Tak by nowy Laser wyglądał:


a na koniec super bonus, dostałem komentarz który zgaduję  pochodzi prosto z samego serca mózgu firmy Romet:


 Zawsze znajdzie się taki polaczek który musi skrytykować wszystko bo inaczej mu żyłka pierdząca pęknie............


I tym jakże sympatycznym akcentem żegnam się i do tematu tego zamierzam tutaj nie wracać. Wyparłem.


Szybka rozmowa przy kawie

Już przez moment myślałem że nowy WICHER całkowicie zdominuje dyskurs. Brnęlibyśmy wtedy w takie dyskusje jakie uprawiają młodzi studenci przy lewicujących stolikach kawiarnianych. Takie rozmyślania mogłyby wyglądać następująco.



-Hmm, zauważ Jeremiaszu że dotąd ROMET nazywał swoje rowery w ten sposób że nazwa niejako wskazywała nam charakter jazdy. Masz więc WICHER i HURAGAN - rowery których przeznaczeniem jest mknąć nieuchwytnie niedotykając niemal ziemi

-To interesujące, mówże dalej Euzebiuszu

-dalej miałeś np REKSIO. Oczywistym było dla kogo został stworzony rower opatrzony imieniem bajkowego psiaka. Co więcej - spójrz na koła CAMPAGNOLO SHAMAL. Szamal to pustynny wiatr. Zauważ ten związek, Shamal - Wicher. Interesujące nieprawdaż?

-A zatem powiadasz Euzebiuszu że ROMET tworząc "nowego" WICHRA dokonał semantycznego oszustwa rozrywając więź między znakiem a znaczeniem, psując dyskurs na poziomie języka? Że dokonało się to co miało miejsce w przypadku słynnych galuazów? Niegdyś słynne mocne, produkowane z ciemnego tytoniu z Maroka a dziś kapitalista pod tą samą nazwą wciska nam jasny tytoń z Virginii a my myślimy że palimy galuazy? Euzebiuszu, czy to już Matrix? Skąd mamy wiedzieć jak smakuje kurczak skoro jego smak podają nam prosto do mózgu maszyny. Maszyny które nigdy nie jadły kurczaka...

No dobra, przyznaję. Rozmowa Euzebiusza i Jeremiasza też zmierza w interesującym kierunku. Ale ponieważ klęska roweru WICHER jest klęską wielką i dziejową, oto spadł symbol w nijakość tak jak spada samolot w nicość. Dlatego tak gładko przeszliśmy do ostrokołowych rojeń mesjanistycznych co w tym przypadku wydaje się akurat zdrowym odruchem. A czy zdrowym - dowiemy się niebawem. Stay tuned  i przypominamy - prosimy nie strzelać do commuterów...


Polski mesjanizm a ostre koło

Czyli idźcie wszyscy na rower.

(UWAGA 700 słów! )

Polska pogarda polskością stanowi jakieś odbicie żydowskiego mesjanizmu. Każdy z was słyszał o Narodzie Wybranym. Małe dzieci wychowujące się w żydowskich rodzinach też pewnie o tym słyszały. Może to jest powodem ich późniejszej nadreprezentacji wśród laureatów Nobla, wybitnych twórców czy ludzi świata interesu? Tymczasem Polacy też mają się za Naród Wybrany ale w jakimś perwersyjnym sensie. Za Naród wybrany do  bylejakości i odgrywania wiecznie roli chytrego niewolnika. Ja nie wiem dlaczego, po prostu zauważam jak jest.

Co bystrzejsi z nas chcąc odczarować tej stan rzeczy (bo najwidoczniej z pewnego rodzaju złym czarem mamy tu do czynienia) zwrócili się ku mesjanizmowi.  Wiek XIX był czasem polskiego mesjanizmu w romantycznej zalewie serwowanego. Jak to się je spytasz? Carskim bagnetem - najlepiej.

Były wtedy mesjanizmy metafizyczne - Towiański i jego sekta. Jak sądzę te nurty postrzegały Chrystusa jako rodzaj Cthulhu który po prostu przyjdzie i nastanie. A były też nurty pozytywistyczne które nie czekały na tego typu rzeczy a mesjanizm postrzegały jako wezwanie do pracy tu i teraz. Do zmieniania świata na lepszy. Mesjaszem miała być idea, myśl, Duch, filozofia. Taka która zmienia ludzi na lesze. Nie żadne kosmiczne zombie ani gadające węże.

W ten drugi nurt wpisuje się także krakowski mesjanizm ostrokołowy. Ostre koło - mesjaszem? Dlaczego nie, skoro według pozytywistycznych myślicieli mogła nim być filozofia albo technika? Dlaczego więc nie ostre koło jako pewne globalne zjawisko którego przyjście od pewnego czasu jest już faktem a nie postulatem.

My tu uwielbiamy metafizykę i podróże astralne. Nie zaprzeczę. Ale te najzwyklejsze problemy dnia codziennego też są święte. Problem kup na chodnikach i samochodów na ulicach. Nigdzie indziej jak w Krakowie sprawa czystego powietrza nie jest tak ważna. I dla nikogo bardziej niż dla mnie bo mam tu trzylatka który chcąc nie chcąc  - musi oddychać.

Jest taka teoria że marihuana jest bramą która niechybnie nieodwracalnie wciąga człowieka w cały ten świat narkotyków aż do samego końca. I ktoś tak kiedyś napisał, w tej książce:




że ostre koło jest czymś takim (gateway drug) co wciąga człowieka w cały świat rowerów, ku całemu bogactwu innych  form of cycling. Przypomina mi to te terapie regresywne gdzie pacjent jest konfrontowany ze swoimi najwcześniejszymi wspomnieniami które ożywają, są przeżywane na nowo i wtedy zachodzi silne zjawisko uzdrawiające. Otwiera się wtedy całe nowo pole możliwości w życiu takiego człowieka. Ostre koło też jest takim cywilizacyjną konfrontacją z najbardziej pierwotnym mechanizmem rowerowym i jak widać - efekt jest ten sam. Człowiek - często dorosła osoba - odkrywa dla siebie całe bogactwo form of cycling na nowo. I zarazem nasza zachodnia cywilizacja zdominowana przez samochody (symbole dorosłości - zauważ że rower jest symbolem dzieciństwa i dlatego odrzucany jako niepoważny) zwraca się teraz ku naturalnej radości płynącej z jazdy na rowerze. Podczas gdy zanieszyszczenia powietrza i otyłość są poważnymi problemami naszych miast - rower przychodzi jako ten który uwalnia i uzdrawia. A jego gateway drug'iem, pozytywistycznym mesjaszem odmieniającym oblicze świata jest ostre koło.


Po wczorajszej publikacji w której znieważałem i lżyłem ROMETa  przestał mi działać internet. Oto woda na młyn mego myślenia spiskowego. Czyżby więc były siły które przeszkadzają nam w celebracji naszej własnej torowej tradycji? Więc to nie był błąd pilotów (projektantów nowego Wichra) ale stał tam jakiś prezes który torpedował ich świetne eleganckie koncepcje?

Ja nie wiem. Mam już internet i do rzeczy. Smoleńsk obudził w Polsce myślenie mesjanistyczne które już dawno wydawało się martwe (Janion). Oczywiście te wydarzenia zastały krakowski mesjanizm ostroołowy w już ukształtowanej formie. Dzisiaj młodzi autorzy tworzący fascynujące teksty o mesjaniźmie ciągle odwołują się do źródeł chrześcijańskich/żydowskich (bo Żydzi zauważ dalej czekają na mesjasza).



Tymczasem sam mesjanizm został podobnie jak wiele innych rzeczy zapożyczony przez Izraelitów. Dekalog wzięty jest z Egiptu a mesjanizm od Zaratusztrian. Tych drugich na miejscu jest rozpatrywać jako genetycznie pokrewnych nam, Polakom. Może nie dziadkowie ale bracia dziadków. A może dziadkowie. Dlaczego więc mamy kupować myśl mesjanistyczną poprzez pośredników skoro jest nam ona genetycznie przynależną? To jakby eksportować polskie jabłka do Japonii a potem je stamtąd sprowadzać. Rachunek ekonomiczny jest tym razem prosty jak Pista.



Znów oto na obrazku powyżej Chrystus się pojawia i znów w kontekście polskiego ostrego koła. Wiele tradycji i ruchów odwołuje się do jego postaci i niemal każda twierdzi że ma absolutne prawo racji. Spójrzmy co mówi na to ewangelia:

-i rzekł Pan -a idźcieże wszyscy na rower.

Szturmowe śniadanie ostrokołowe

Rano mam naprawdę dużo rzeczy do zrobienia. Dużo fajnych rzeczy i robię je z pasją ale nie mam czasu na przyrządzenie sobie wystawnego śniadania. Żal mi na to minut. Budzę się o świcie trochę jak polski pilot myśliwca poderwany do lotu by przechwycić falę nazi bombowców w 1941. Bombowców którym też się spieszy zrzucić te ciężkie bomby więc czas goni a przygoda czeka. Moje poranki wyglądają jak zaplecze pokazu mody (a przynajmniej tak jak te które widziałem w telewizji). Chaos ekscytacja i poczucie uczestnictwa w czymś wyjątkowym. Sorry ale absolutnie nie ma wtedy czasu na kanapeczki.

 

 A z drugiej strony potrzebuję energii bo zaraz wsiądę na rower i pocisnę. Nie ma opcji by wyjść z domu o samej kawie i na mieście żywić się miejską padliną. Dla jednostek takich jak ja opracowano właśnie szturmowe śniadanie ostrokołowe. To pełnowartościowy posiłek oparty o owsiane płatki górskie i sezam. Pełen wypas czystej odynicznej energii skumulowanej w nasionach.  Wybaczcie niehipsterskie zjęcia, na to jeszcze będzie czas. Sypiemy składniki do młynka:


Na górze sezam na dole górskie owsiane.


Zakładamy silnik i mielimy do uzyskania eleganckiego przemiału. Taki pojemniczek wystarczy na ok trzy cztery posiłki. Rano wstajemy, wsypujemy do miseczki i zalewamy wrzątkiem (powidła śliwkowe, miód to już tylko dodatki). Jedzenie się robi samo, nie brudzimy garnków, nie używamy kuchenki. Po chwili wracamy i śniadanie jest gotowe. Na pewno pożywniejsze niż przygotowana na szybko kanapka z serem no i obcujecie z niemal nieptrzetworzonym produktem. Co ciężko powiedzieć o chlebie z piekarni czy żółtym serze ze sklepu. Cenowo też takie śniadanko jest bezkonkurencyjne. Nim zdążycie zauważyć jesteście nakarmieni zdrowym pełnym mocy posiłkiem i wystarczy wtedy tylko umyć miseczkę. I już można cisnąć na ostrym sprinty do świateł. See you there!


czwartek, 18 kwietnia 2013

Wicher Smoleński - żenujące rowery a sprawa Polska


Dlaczego KROSS Unforgiven i nowy WICHER? A dlaczego MACK? To są wielkie zagadki dziejów i niech was nie skuszą proste na nie odpowiedzi.  

(UWAGA! 1000 słów!)


Wczoraj na krakowskim Rynku odbywała się dyskusja pt. Czy być prawicowcem jest dzisiaj modne. No tak, pojechałem tam - na ostrym kole oczywiście -ale nikogo nie było. Tzn. byli organizatorzy ale ewidentnie nie jest modne być prawicowcem dziś. To wszystko tworzyło idealne tło dla desantu Hipster Prawicy z Warszawy ale tego już nie doczekałem.

Dlaczego o tym piszę? Dlatego że są pewne wydarzenia które domagają się wyjaśnień opartych o narrację większą niż ta nasza codzienna. Np. Smoleńsk. To nie jest normalne by drugi raz, w tym samym miejscu miała miejsce taka hekatomba Polski. Jest tyle brzóz na świecie przecież. Więc albo spisek ( hipoteza zamachu ). W sumie za pierwszym razem (mam na myśli oczywiście Mord Katyński )  winni byli Rosjanie (ew. tzw. komuniści) więc w jakiś sposób by to się zgadzało. Albo głupota pilotów/premiera. Czyli znów sami sobie winni są durni Polacy. Albo wyjaśnienie metafizyczne czyli Ofiara Chrystusowa ku przebudzeniu Świata itd. Ewentualnie różne miksy powyższych. No i  na koniec opcja skrajnie redukcjonistyczna - spadł to spadł na huj drążyć temat.

Gdy na ostatnim kryterium poszły mi obydwie szytki podczas okrążenia zapoznawczego byłem w nieco podobnej sytuacji. To było takie dziwne, takie dziejowe, jakby duch historii, demon losu chciał mi coś w ten sposób powiedzieć. Pisty prawie pięć lat czekały by znów jeździć w komplecie (głównie jeździłem na przedniej) i gdy już pojechałem na wyścig po chwałę - dwie dziury? Przypadek? A może ktoś mi delikatnie przebił gumę gdy nie patrzyłem? Sabotaż? Spisek? Zdecydowałem się na eleganckie wyjście i wytłumaczyłem to sobie w ten sposób - klik -.

Więc teraz ten Wicher. Wczoraj go zobaczyłem i pomyślałem - Oh nie! Wpierw KROSS Unforgiven



a teraz to!
 I już zacząłem obwiniać polską mentalność i uderzać w tony a mogło być tak pięknie a wyszło jak zwykle  itd. Ale to nie byłoby słuchaniem tego co los ma nam do powiedzenia. Los jest jak małe dziecko. Małe dziecko często rzuca rzeczami i zachowuje się w zły sposób bo chce w ten sposób coś przekazać. Taka pantonima. Ludzie tak zresztą robią całe życie. Dorośli obrażają się, nie dbają o siebie, są złośliwi dokładnie w ten sam sposób co małe dziecko.

Rodzice mogą takie dziecko rozpracować i radość malucha będzie wielka. Bo on sam nie wie jak to wyrazić co czuje, ma z tym problem i taka jest rola rodzica - trenera by mu pomóc dojść do tego o co tak naprawdę chodzi. No - do tego potrzeba chęci i cierpliwości. Ale dlatego rodzic jest trenerem a dziecko zawodnikiem.  Tymczasem spora część rodziców zachowuje się jak menadżer który sprzedaje powierchnie reklamową na dziecku. Dziecko ma się uśmiechać, ładnie wyglądać na zdjęciu i jak najszybciej PRZESTAĆ SIĘ TAK BRZYDKO ZACHOWYWAĆ bo ludzie patrzą i to generalnie nie ładnie bo dlaczego niszczysz zabawki przecież rachunek ekonomiczny jest prosty.

Dlatego irytują mnie pogadanki Szymonbike'a o ludzkim charakterze. O tym że nie należy się hejtować a powinniśmy się wszyscy kochać. Brzmi to jak gadanie starych kobiet ewentualnie pasterzy chrześcijańskich. Miłujcie się, ciule. Bo trzeba się miłować. I róbcie sobie ładne zdjęcia takie jak we Francji se robią kolarze a nie takie jak te teamy kolarskie z Polski B. Bądzcie europejczykami a najlepiej do tego warszawiakami bo dziś przecież każdy może być z Warszawy czego nauczę was teraz w pięciu prostych punktach. Ciule.

Tymczasem byliśmy przez kilkaset lat pod silnym wpływem antypolskiej propagandy. Propagandy bardzo silnej bo głoszonej przez ludzi którzy tym krajem rządzili! Mam zresztą wrażenie że to się wcale nie skończyło, że siłą rozpędu dalej to trwa. Że tak jak Rząd Rosyjski traktuje Rząd Polski ( nie mam pańskiego wraku i co mi pan zrobisz? ) tak samo Rząd Polski traktuje nas. Polaków.

Ciągnie się to od tysiąca lat co najmniej. Od kiedy nasi starożytni bogowie zostali nazwani  bożkami ewentualnie bałwanami. Słyszałeś kiedyś by na Zeusa, Herę czy Odyna ktoś mówił bożek albo bałwan? Oczywiście nie bo te kraje mimo tego że chrześcijańskie zachowały głęboki szacunek dla swoich własnych korzeni. No u nas to jakoś nie przeszło. Festiwal propagandy antypolskiej wygrywa Hans Frank:

Friedrich Schopping był geniuszem, dlatego nie mógł być Polakiem. To najwspanialszy kompozytor, jakiego zrodziła niemiecka ziemia.
  • Opis: podczas otwierania w Krakowie wystawy poświęconej Chopinowi, 27 października 1943 r.
Przez te lata realnej władzy głosicieli antypolskiej propagandy siłą rzeczy zaczęło zachodzić zjawisko samospełniającej się przepowiedni. Po prostu wielu z nas uwierzyło w to że jesteśmy w jakiś sposób gorsi, nie przerobiliśmy tej lekcji którą przerobili np. czarni w Stanach. Wielu zinternalizowało obelgi - tak samo jak internalizuje je dziecko które słyszy złe słowa od rodzica. Przyjmuje do siebie. A potem owocowało to kiepskimi działaniami które umacniały szkodliwy autostereotyp i tak dzisiaj mamy żenująceo Wichra mimo tego że mogliśmy mieć Wichra SUPERPISTA.

Mamy więc dziecko które zinternalizowało obelgi i samo w zasadzie nie wie dlaczego nic mu się nie chce a czuje ulgę będąc złośliwym bezinteresownie. Dziecko które zazdrości tym co mają lepiej, czuje dużo złości. Mamy Polaka wychowanego przez złą Macochę - Zaborcę. Bo wychowywanie Narodu trwa kilkaset lat. Przynajmniej kiedyś gdy nie było internetu. Ale to inny temat.

Mamy więc tego Polaka o charakterze złożonym, który trochę wierzy w to że pochodzi z jednego z najbardziej kiepskich narodów na świecie który nawet porządnego seryjnego ostrego koła zrobić nie umie. I wtedy pojawia się ktoś głoszący złote rady. Kochajcie się ciule, nie bądzcie nienawistni , nie zazdroście. Nie rzucaj Jasiu zabaweczką, oj dlaczego się złościsz nie bądź taki aj aj aj aj. Dlaczego nie jesteś taki jak te dzieci z Zachodu? Dlaczego jesteś takim brzydkim kiepskim Polakiem?

To jest gadanie starych kobiet. To jest nudne kazanie. To w niczym nie pomaga. Tajemnica tego kim jesteśmy tkwi w nas. Sami ją musicie wydobyć. Nie ma prostych rozwiązań. Nosicie w mózgu spadek po gadzich praojcach, dziwny organ i milion lat ewolucji. Myślicie że można zignorować swoje polskie niewygodne korzenie,  korzenie którymi płyną do współczesności te dziwne niechciane momenty (Romet Wicher, Tupolew Smoleńsk) tylko dlatego że kolarski ekwiwalent  Kasi Tusk zaleca nam tak czynić? Rzymski poeta Horacy pisał :

możesz własną naturę widłami wyganiać 
a i tak powróci  silniejsza. 

Szymonbike nie odrobił tej lekcji.


Nowy Wicher - co mi mówi Pista

Wczoraj wieczorem, gdy oczom mym ukazał się WICHER Special Edition ROMET 65th poczułem ukłucie wściekłości gdzieś w środku. To tak jakbyście zlecili komuś naprawę swojego ulubionego roweru, przyszli po odbiór a wszystko byłoby nie tak jak miało być. Jednym słowem - spierdolone po całości.  A czekajcie, miałem kiedyś taką przygodę która dobrze ilustruje nasz dzisiejszy temat. Udałem się do sklepu prowadzonego przez byłego trenera kadry Polskiej celem zdjęcia mojej oryginalnej kontry Campy z tylnej Pisty. Gościu zabrał na zaplecze, ex-trener zapewnił że mechanik wie co robi po czym usłyszałem bum bum BUM. Przy pomocy młotka i śrubokręta ów mistrz próbował poradzić sobie z oporem wyszukanej włoskiej materii, nie wiedząc o tym że kontra ma odwrotny gwint. Słowem - dokręcał chcąc odkręcić a przy tym stosując hałaśliwą prostacką metodę przy całkowitym braku znajomości tematu. Dokładnie to samo  musiało mieć miejsce w trakcie projektowania najnowszego Wichra.

Analogii nie koniec. Wtedy w sklepie chciałem pójść i upewnić się że mechanik wie co robi (bo jednak koło torowe to specyficzna materia i bliska memu sercu) ale ex-trener, działacz sportowy oburzył się jak ja mogę insynuować odstawianie fuszerki w jego zakładzie. Niestety podobnie było z ROMETem. Kilka lat temu próbowałem ich zainteresować wizją nowego Wichra. Wicher, to było moje pierwsze ostre koło, torówka. Mam do niego sentyment. Jest bardziej mój, bardziej Twój i Twój niż jakiegoś prezesa który kupił udziały i zatrudnił po taniości (jak widać) magików od tworzenia. Ale nie byli zainteresowani. Widać mieli już swoją własną wizję. Nasuwa mi się skojarzenie z resteurowaniem zabytków. Tu potrzeba specjalisty by odświeżyć Wichra. Tymczasem ROMET opacznie zrozumiał kwestie popularności. Tak, ten mem jest popularny ale Panowie - dlaczego tykając się legendy zrobiliście z Wichrem to samo co  uczyniła ta kobieta z Chrystusem?